Piątek w Ustroniu był przerażający; nie było gdzie zjeść kolacji, dobrze, że Żonka spakowała trochę wałówki. Trochę się pochodziło, fajne wspomnienia wróciły. W sobotę było dużo lepiej, przynajmniej obiad można było zjeść, a i wypić jakiegoś grzańca dało się, co też Roch z Żonką czynili, a Żonka nawet uwieczniła Rocha zanurzonego w kubku z czymś bliżej nieokreślonym. W każdym razie sok z gumijagód spełnił swoje zadanie i każdemu Roch poleca. Potem jeszcze wizyta na "Ustrońskim", czyli lokalnym piwie i można wracać do pokoju.
Oczywiście między spożywaniem soku z gumijagód były też zdjęcia, bo Roch miał jakieś parcie na chodzenie z aparatem, co Żonce zupełnie nie przeszkadzało, bo i ona lubi z nim latać więc oboje robili to co lubili, a w dodatku wspólnie. Niedziela to krótki wypad w góry i powrót do domu. Po drodze podjechali jeszcze na lotnisko, ale tam tylko wiatr hulał, więc zdjęć -- poza WizzAirem -- nie ma.
Ogólnie wypad należy zaliczyć do bardzo udanych, bo w końcu udało się gdzieś z Żonką wybrać. Następny plan przewiduje Szczyrk lub Zakopane, ale kiedy to nikt nie wie. Teraz trzeba pochodzić i pozałatwiać pewne sprawy, a w międzyczasie skończyć remont. W życiu zawodowym Rocha też może zajdą zmiany, które Rochowej rodzinie wyjdą na dobre, ale o tym dopiero później. Póki co nie ma co zapeszać, a trzeba wziąć się ostro do roboty, żeby ten cholerny początek roku zaczął w końcu sprzyjać. Bo ileż można?
Roch pozdrawia Czytelników.
PS.
Pokaz zdjęć z Ustronia jest tutaj: