czwartek, 31 stycznia 2013

Odwilż idzie. Pora myśleć o rowerach.

Wiadomo, każda notka musiała by zaczynać się tak samo, od słów "dawno już Roch nie pisał...". Jednak tak to już bywa; Rochowi czas zaczął się kurczyć, ale to akurat dobrze -- czas poświęca dla Żonki i małego Frania, który co prawda jeszcze okupuje brzuszek Żonki, ale reaguje na głos, a i dzwoneczek zrobiony z Żonkowego pępka działa na niego pobudzająco. Każde wyjście do sklepu kończy się ze śpioszkami, pajacykami, ramperkami i innymi kombinezonami w koszyku.

Jeszcze nie dawno Roch każdą złotówkę wydawał na rower, wtedy nazywało się to cyklozą. Teraz Roch z dziką przyjemnością chodzi do sklepów "dzieciaczkowych" i wydaje pieniądze na Frania i to nazywa się... tatusiostwem. Ale to nie tak, że Roch nie myśli o rowerku dla małego Franka, pierwszy (a i drugi) jest już wybrany. Pierwszy to oczywiście bardziej "chodak" niż rowerek. To będą początki syna "cudownego dziecka dwóch pedałów", ale na tym nie koniec.
Roch ma w planach zrealizowanie swojego niezrealizowanego marzenia i drugim rowerkiem będzie, oczywiście, Cannondale. Roch zawsze chciał, a Franek będzie miał. Rochowy Cube jest dla niego idealny, a Franek zacznie od razu z wysokiego "C". A później to już wiadomo, cała trójka na rowerach, więc i notki będą potrójnie rowerowe. Trzeba też będzie pomyśleć o dwóch psach, którym też trzeba zapewnić transport. Więc jakaś przyczepka będzie musiała znaleźć swoje miejsce w garażu. Już teraz Roch i Żonka myślą o zmianie samochodu na jakiś autobus, a później trzeba będzie myśleć o psiej przyczepce.

Roch pozdrawia Czytelników.

niedziela, 13 stycznia 2013

Podsumowanie roku 2012

Z lekką obsuwą, ale u Rocha już tak jest, że czasem mu się zapomina o różnych sprawach. Mamy już rok 2013, jaki on będzie to okaże się za jakiś czas, kiedy to będziemy świętowali nadejście roku 2014. Teraz to jedna wielka niewiadoma. Jednak na blogu zrodziła się "nowa świecka tradycja", czyli coś w rodzaju rachunku sumienia. Idąc tropem za latami 2007, 2008, 2010, 2011 pora podsumować rok 2012, a się działo.

Zaczęło się jeszcze w grudniu roku poprzedzającego 2012, a jeśli chodzi o ścisłość to należy celować w okolice października. Wtedy to Roch poznał swoją przyszłą żonę. Spotykali się nie bacząc na odległość, która ich dzieliła. W końcu nie każdy jest w stanie dojeżdżać 60 km, ale Roch jakoś tak czuł, że odległość w tym wypadku nic nie znaczy. Pracował już wtedy, miał własne pieniądze i samochód.

W styczniu Roch, w romantycznej scenerii kabiny samochodowej na środku skrzyżowania, oświadczył się swojej dziewczynie, a teraz już narzeczonej, a w niedalekiej przyszłości Żonie. Padło TAK i już wyjścia nie było, trzeba było się żenić, co Rocha cieszyło i radowało. Jednak -- jak to u Rocha bywa -- życie dało mu kopniaka, żeby nie było zbyt kolorowo.

W lutym zmarło się Rocha tacie; diagnoza - sepsa. Nie było ratunku, wtedy Roch po raz pierwszy -- choć nie ostatni -- sprawdził możliwości samochodu. Wsparcie ze strony Narzeczonej było ogromne, do tego stopnia, że wypuściła się w śnieżycę do Tarnowskich Gór żeby pomóc Rochowi załatwić wszystko co było do załatwienia. Trzeba było żyć dalej.

W marcu potwierdziły się przypuszczenia, że przyszła Żonka Rocha jest w ciąży. Radość, gratulacje i wspólne plany. Życie nabrało tempa, jakiegoś większego i głębszego sensu, ale -- jak to u Rocha bywa -- życie dało mu i im obojgu kopa żeby nie było zbyt kolorowo. Wtedy Roch po raz drugi i ostatni sprawdził możliwości samochodu. Nie wyszło, niestety. Trzeba żyć dalej, ale było bardzo ch*wo, bo inaczej nie można napisać.

Kwiecień -- przeprowadzka, wspólne mieszkanie i wspólny remont. Wizyty w marketach budowlanych, wybieranie kolorów farb, meble i inne pierdółki. Kasa szła jak szalona, ale wspólne mieszkanie było coraz bliżej. Plan był prosty; jeśli uruchomią kuchnię i łazienkę to się wprowadzą. I tak się stało przed samymi Świętami Wielkanocnymi. W sypialni stało tylko łóżko, salon był składem budowlanym zakrytym szmatą na dwóch patykach, bo nie było drzwi (i nadal nie ma). To właśnie są wspomnienia dla których warto żyć.

Maj upłynął na planowaniu ślubu; Roch nie chciał przekładać tego po raz drugi. Jednak ze strony przyszłej Żony padł jeden warunek:

- "Jak będzie podłoga w salonie to będzie ślub" - Powiedziała i pojechała do pracy.

To była sobota. Roch z dużą pomocą przyszłego Teścia położył podłogę w salonie i już nie było wyjścia. Wtedy też został ustalony termin ślubu na lipiec. I zaczął się szał ślubny. Oboje chcieli skromną uroczystość, bez pompy, bez przepychu i bez tego fałszywego blichtru, który zazwyczaj towarzyszy takim uroczystością, Miał być skromny ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego i później obiad dla rodziny.

Czerwiec to załatwianie sukienki ślubnej, obrączek, garnituru, zaproszeń i jeżdżenie z radosną nowiną, że oto dwoje ludzi chce związać się węzłem małżeńskim. W tle kończenie remontu i perspektywa zmiany pracy. Roch poczuł, że w obecnym miejscu pracy nie osiągnie nic więcej, ale z drugiej strony jakąś prace miał, ale z trzeciej strony to był ostatni dobry moment na jej zmianę. W tym miesiącu była także podróż przed ślubna. Tydzień w górskiej ciszy, brak zasięgu i możliwe wilki pod drzwiami. Egipty i Cypry wymiękają.

Lipiec to miesiąc kluczowy; ktoś powiedziałby, że to koniec wolności, a Roch mówił, że to początek czegoś nowego. Dopełnienie i osiągnięcie kolejnego levelu. Ślub. Data idealna: 28 lipiec 2012, godzina 12:00. Samo południe. To musiało się udać. I się udało. Choć urzędniczka myliła Rocha nazwisko, ale w papierach się zgadza. Od tego dnia jest mąż i żona. Lipiec to także nowa praca. Open-E. Nowy etap i ostatni gwizdek na zmianę pracy. Dla ciekawskich - nocy poślubnej nie było, za dużo wina dostali od gości, a w nocy na balkonie było jakieś 30 stopni ciepła.

Sierpień, wrzesień i październik to miesiące kiedy to Żona siłą i gwałtem zmusiła Rocha do złożenia (w końcu) obiecanego w maju roweru. Później wycieczki rowerowe, przejażdżki i aktywne spędzanie czasu. Jak się później okaże to ostatnie rowerowe przejażdżki, a dlaczego to okaże się pod koniec roku. Na ten czas rower królował, a Roch dostał stałą umowę w Open-E i awansował. Byli bezpieczni, a to było kluczowe. Dlaczego to okaże się pod koniec roku.

W listopadzie test ciążowy pokazał dwie kreski. Teraz znowu życie Rocha nabrało tej głębi, którą kiedyś stracił. Znowu na lusterku z dumą powiesił małe buciki, które cały czas z nim były. Od razu pojechali do lekarza, ten zajął się Żoną i dzieckiem i zajmuje się nimi do dziś. Teraz musiało się udać -- życie nie może w końcu być tylko złe. Każde wyjście do sklepu kończyło się jakimś miniaturowym ciuszkiem, który na metce miał magiczne cyfry 58 - 62 cm.

Grudzień to przygotowania do wspólnych Świąt, choinka i kolędy. Pierwsze Święta, w których Roch widział sens. On, Żona, dzidziuś, labradorzyca Tekila i ktoś jeszcze. Mały labrador. Drugi labrador, który zamieszkał z nimi. Płeć dzidziusia też jest znana. To chłopak. Na imię ma Franek. Najlepszy prezent na Mikołaja.

Taki, mniej więcej, był rok 2012 u Rocha. Ktoś powie, że było źle. Bo było, ale też było dobrze. Trzeba pamiętać, żeby plusy ujemne nie przesłoniły nam plusów dodatnich. W 2012 podziało się wiele, ale widocznie tak musiało być. Teraz mamy 2013, na pewno będzie inny, a czy zły czy dobry? Na pewno będzie dobry, szczególnie czerwiec, ale o tym na bieżąco i w podsumowaniu.

Blog trochę przymarł, ale też Roch ma więcej zajęć niż kiedyś. Wcześniej był komputer i rower, teraz Roch ma rodzinę, której chce poświęcić każdą sekundę swojego życia, więc blog siłą rzeczy musiał dostać mniejszy priorytet, ale to nie znaczy, że Roch o nim zapomniał. Blog jest częścią jego życia i jako taki istaniał będzie, a przecież niedługo znowu będzie miał o czym pisać. Rowerek dla syna już jest wybrany ;-)

Roch pozdrawia Czytelników.