Roch już jest po pierwszych testach nowego napędu i trzeba przyznać, że zmiana wyszła bardzo dobrze. Po pierwsze waga, po drugie wygląd i po trzecie uproszczony serwis. Z przodu jedna zębatka, z tyłu jedynie 9. Odpadają linki, kombinowanie z przełożeniami. Aktualna konfiguracja u Rocha sprawdza się doskonale i nie będzie nic zmieniał. Przełożeń jest dość, a więcej wiązałby się z inwestowaniem w osprzęt, którego Roch wymieniać nie chce. Teraz zostało jeszcze przerobić Żonki rower na 1x9, bo ten kto to wymyślił powinien dostać nagrodę Nobla.
Poza tym u Roch mocno rowerowo. Powoli bo powoli Roch "rozkręca" swój fanpejdż na FB, ale i tak jak nie pedałuje to robi wiele innych rzeczy więc na pisanie ma mało czasu, ale jak już nagromadzi się wydarzeń to Roch czuje się w obowiązku napisać o nich choćby w telegraficznym skrócie. I tak młodzież już w komplecie pedałuje na swoich rowerkach. Pierwsze wspólne wycieczki już się odbyły i można powiedzieć, że Młody nabiera pewności na rowerze i się rozkręca. Rozkręca się do tego stopnia, że niedawno zaliczył pierwszą poważną glebę, ale nic się nie stało. Kask spełnił swoje zadanie i skończyło się zaczerwienieniu.
Już niedługo - znając tempo Rocha to gdzieś w połowie czerwca - kolejne statystyki za maj. I powinno być dobrze. Na zakończenie jedno z wielu zdjęć przerobionego roweru.
Od dawna Roch nie był tak podekscytowany. Oczywiście jeśli chodzi o rowerowe sprawy, albowiem wymyślił sobie, że coś zmieni w rowerze. Żonka co miesiąc robi przemeblowanie, więc Roch też postanowił, że zrobi przemeblowanie w rowerze. Za namową W. Roch poszedł w nowoczesność i wymyślił, że przerobi napęd na 1x9, czyli jedna zębatka z przodu i 9 z tyłu. Jednak Roch musiał być sobą i postawił W. jedno wymaganie. Zębatka ma być niebieska (turkusowa), bo ładnie będzie wyglądała i rower będzie taki spójny.
W. stanął na wysokości zadania. Znalazł jedyną zębatkę w Polsce (poważnie, nawet Velo twierdziło, że jest jedna w Gdyni) i ściągnął ją do Tarnowskich Gór. Specjalnie dla Rocha. Sporo czasu minęło, bo po dwóch tygodniach Roch mógł zawozić rower żeby sfinalizować swój pomysł. Wpierw jednak pozdejmował niepotrzebne graty. Czyli przednią przerzutkę, pancerze, linkę, manetkę. Do tego W. zdjął dwa blaty. Rower odchudzony na maksa. Przy okazji zaszła konieczność wymiany napędu, bo stary nadawał się na złom.
I tak oto Roch przerobił rower. Od dawna o czymś takim myślał i w końcu się udało. Rower wygląda zaje*ście. Z racji okropnej pogody Roch przejechał tylko kilkanaście metrów, ale i tak może powiedzieć, że opłacało się. Do tego waga. Przed modyfikacjami rower ważył 12.30 kg, a po Rochowi udało się zejść do 11 kg. Piórko, normalnie piórko. Nie pozostaje nic innego jak czekać na pogodę, bo teraz jedynie Roch może iść do garażu i podziwiać swoje dzieło, a jest co podziwiać.
O ile Roch nie ma zmysłu estetycznego (spodnie, koszulka i buty zawsze do siebie nie pasują) to rower jakoś tak instynktownie Roch wyczuł. Choć Żonka musiała go hamować bo chciał założyć czerwone śrubki, ale koniec końców Żona wybiła mu ten pomysł z głowy. I dobrze bo wyglądałoby to festyniarsko,
Roch pozdrawia Czytelników.
PS. No chyba nie myśleliście, że będzie bez zdjęcia.
Wpierw sprawy ważniejsze, a jest o czym pisać, bo od pewnego czasu Staś znowu załapał bakcyla rowerowego. Po drobnym spadku formy i zainteresowania rowerem Staś znowu odkrył magię dwóch, tak dwóch, kółek. Wsiadł na rower i pomknął niczym kolarze z pierwszej trójki UCI. Duma wstąpiła w Rocha i poczucie, że spełnił się jako osoba, która rower ma w sercu, a smar w żyłach. Nie wiadomo dlaczego tak jest, ale od lat *nastu Roch tkwi przy rowerze, dmucha, chucha, nawet jak nie jeździ to go serwisuje.
Ten sezon jest o niebo lepszy, pedałowanie w miarę regularne, długie, więc Roch powrócił do roweru na stałe, ale nie o tym chciał pisać. Jako, że nauczył dwójkę dzieci jazdy na rowerze czuje, że ma podstawy do przekazania tego, jak to zrobić. Roch też sam tego nie wymyślił, ale posłuchał swojego guru rowerowego, z którym przyjaźni się od 15 albo i więcej lat. I ten sposób działa. A sposób jest banalny. Wyjmujemy kij z ramy. Dziecko jest mądre i wie, że jak tata albo mama trzymają za kij to może się pochylić na bok, a kij i tak go wyprostuje.
To prowadzi do rozleniwienia, a jazda na rowerze wygląda tak, że rodzic pcha kijem dziecko. A nie na tym to ma polegać. Dziecko samo musi załapać jak utrzymać równowagę. Zamiast kija można pod pachami dziecka przewinąć chustę albo jakiś szal i trzymać dziecko jak pacynkę od góry. To zapewnia asekuracje, a że dziecko nie jest już prowadzone sztywno tylko buja się na boki to samo musi łapać równowagę. Niestety, to wymaga biegania za rowerem, ale coś za coś. Roch miał okazję sprawdzić ów sposób dwukrotnie i za każdym razem działa. Na początku jest ciężko, ale im dalej tym dzieciak pewniej czuje się rowerze. A kij tylko wyrządza małemu adeptowi kolarstwa krzywdę.
Tak to wygląda i to działa. Jednak jak zawsze trzeba zachować umiar i spokój. Nawet jak brzdąc przez miesiąc nie chce patrzeć na rower to niech nie patrzy, przyjdzie taki moment, że sam będzie chciał pedałować. I ten moment trzeba wykorzystać. Tak więc Roch wykonał swoje zadanie, dzieciory jeżdżą na rowerach. W najbliższym czasie Roch planuje pojeździć ze Stasiem wspólnie, tak żeby nabrał pewności siebie.
* * * *
Teraz pora na podsumowanie kwietnia, czyli na obrazek. Kwiecień był całkiem owocny w rowery. Nawet udało się popsuć licznik z tego wszystkiego. Było też pedałowanie z długo niewidzianym znajomym od roweru. Spotkanie po 8 albo i 9 latach to nie w kij dmuchał wydarzenie. Tak więc kwiecień był udany.
Kilometrów wyszło 61 kilometrów. Na obrazku nie ma kilku wpisów albowiem Roch przez pewien czas jeździł bez licznika, ale Garmin rejestrował wszystko. Oczywiście licznik udało się naprawić, więc maj już rejestrowany jest zgodnie ze sztuką.