W sumie nie często zdarza się żeby Roch pisał notkę tuż po weekendzie. Najczęściej bywało to w okolicach początku kolejnego końca tygodnia, ale tym razem jest zupełnie inaczej. Po paskudnej – wrześniowej – pogodzie Roch miał parcie na rower. Do tego dołożyło się jeszcze zajęcia dodatkowe, które Roch musiał wypełnić i planowanie czasu przez innych tak żeby Roch miał zawsze, albo prawie zawsze, co robić. Rower stał w garażu i czekał na swoją kolej. Jednak październik przywitał Rocha idealną pogodą; no może prawie idealną, ale patrząc na to co było we wrześniu to lekki, kilkuminutowy deszczyk był niczym w porównaniu do deszczowych tygodni we wrześniu.
I tak w sobotę Roch zaczął od nauki pływania z bombelkiem, a potem miał już czas dla siebie. Początkowo nie specjalnie chciał gdzieś jechać, bo nauczony doświadczeniem ostatnich tygodni myślał, że zaraz zacznie padać i całe to wciskanie się w lajkrę będzie jak krew w piach, ale okazało się, że tak nie było. Pogoda okazała się całkiem sprzyjająca i robiła nadzieję na to, że w końcu ta jesień zacznie przypominać tą złotą jesień, która zawsze złoci się kolorami i takie tam inne.
Oczywiście razem z Rochem wybrał się na rower Młody, ale nie był to kolejny wypad dookoła komina, a całkiem fajna rundka. Widać, że każdy już miał dosyć tej pogody i każdy promień słońca był na wagę złota. Ileż można było wyglądać przez okno i sprawdzać, czy już przestało padać, a jak już człowiek się wybrał i wcisnął w jakiekolwiek ubranie okazywało się, że znowu pada i tak w kółko. Przez cały miesiąc. Początek października napełnił Rocha – i Młodzież też – nadzieją, że jednak koniec roku przyniesie jeszcze trochę kilometrów.
W niedzielę Roch miał pewien plan; ostatnio dowiedział się, że niedaleko niego – w lesie – są wykopane hopki. Nie żeby Roch chciał na nich śmigać, bo to już nie te lata. W sumie serce by chciało, ale głowa podpowiada, że to już nie te lata i w sumie lekarz może mieć kłopot żeby poskładać Rocha w jedną całość. Pojechał tam bardziej pod kątem tego, czy Młody będzie miał tam co robić. I w sumie można było by tam coś pojeździć, bo zjazd nie jest jakoś stromy. I tak właśnie Roch spędzał niedzielę.
Początek tygodnia też nie jest najgorszy, a w zasadzie to jest mocno słoneczny, więc jest nadzieja na to, że jednak w październiku będzie więcej jeżdżone. Patrząc na wrześniowe statystyki, które częściowo wylądowały już na blogasku, to wcale dobrze nie było. Pogoda, chłód i ogólna szarość spowodowały to, że Rochowi nie chciało się jeździć. Owszem, wypad do sklepu na rowerze, czy do znanego marketu budowlanego po wężyk, bo akurat pękło mu się i prysznic przestał działać. Niedługo takich wypadów będzie coraz więcej, ale o tym Roch będzie miał jeszcze okazję napisać w kolejnej notce. Póki co czeka go organizacja kolejnego „rozdajo”, bo nazbierało się trochę rzeczy, które Roch chętnie sprezentuje chętnym na wymianę kierownicy i owijki, ale o tym już niedługo. Może nawet jutro.
Podsumowując to weekend był idealny pod względem rowerowym. Pogoda w końcu dopisała, nie była idealna, ale była dużo lepsza niż to co pokazał wrzesień. Oby taka dobra passa trwała jak najdłużej, bo Roch ma jeszcze kilka spraw do załatwienia. Na zakończenie oczywiście kilka zdjęć z minionego weekendu:
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz