Od pewnego czasu, w sumie to od początku wakacji, pojawił się temat urlopu i tego gdzie w tym roku go spędzić. Oczywiście plany były bujne i bogate; Grecja na all inclusive, Egipty jakieś, czy inne Bałtyki, ale spoglądając na stan konta i galopującą inflację okazało się, że jedynie pobliska Wisła i jej uroki będą celem tegorocznych wakacji. W sumie to latem Roch nie był we Wiśle, bo ten kierunek to raczej był obierany zimą, niczym Aspen albo inne Alpy. Skoro jednak została Wisła to trzeba było to sobie jakoś osłodzić. I tak urodził się pomysł spędzenia dnia w bike parku.
Jak wiadomo ten rejon Beskidów pod względem bike parków najbardziej jest znany z Bielska-Białej i Enduro Trials, ale jak zagrzebać głębiej to i Skolnity, a i Nowa Osada ma opcję pojeżdżenia na rowerach. I właśnie na Nowej Osadzie Roch zrealizował główny plan tegorocznych mikro-wakacji. I to była najlepsza opcja z dostępnych. Oczywiście, serce Rocha podpowiadało, że przecież bike park to musi być z przytupem, ale głowa i PESEL podpowiadały, że może jednak nie warto szaleć, bo można wrócić z kolejnych wakacji z kontuzją. I w sumie Roch wrócił z kontuzją, ale o tym dopiero będzie.
Zaraz po przyjeździe, Roch wraz z Młodym zrobił rekonesans okolicznych możliwości rowerowych i nie było kolorowo. Wszystko zamknięte, nie ma śladu możliwości wypożyczenia rowerów, a wyciąg stoi kołysany wiatrem. Poniedziałek zwiastował katastrofę planu wakacyjnego, ale było już popołudnie, Roch z Żonką i dzieciorami byli już po zaliczeniu Szyndzielni i w sumie mieli dość jak na pierwszy dzień. Jeszcze tylko kolacja i można było uznać dzień za zakończony.
Drugiego dnia okazało się, że pogoda się popsuła, ale to nic złego, bo w planach też był basen, a spontanicznie udało się wyjechać też do Koniakowa pooglądać koronki, choć w sumie większość czasu to zajęło szukanie tych koronek, a potem kombinowanie z miejscem parkingowym. Potem oczywiście obiad, jakieś szwędanie się po okolicy, bo deszcz przestał padać i kolejne poszukiwanie możliwości pozjeżdżania na rowerze z górki. Po wizycie na basenie Roch oczywiście wywalił się na schodach, wpadł do wody, stłukł biodro i kolejne wakacje zakończyły się kontuzją, choć tak naprawdę wakacje były dopiero na półmetku, ale biodro bolało do ich końca.
Trzeciego dnia w końcu coś się ruszyło w kwestii rowerowej. Przez bolące biodro Roch nie mógł spać, więc skoro świt poszli wszyscy po raz trzeci pod wyciąg i okazało się, że wszystko tam działa. No więc Roch szybko wypożyczył cztery rowery, kupił cztery ski rowero-passy i można było śmiagać po górkach. Z tras możliwych do przejechania przez dzieciory były dwie, ale z tych dwóch tylko jedna przypadła dzieciorom szczególnie do gustu i w sumie tylko nią jeździli, a jeździli przez 4 godziny prawie non stop.
Trasa nazywała się UFO i w sumie była zakręcona, ale dzieciaki spokojnie ją ogarniały. Oczywiście, najpierw wywalił się Młody, potem wywaliła się Młoda, a na końcu w krzaki wjechał Roch, ale przecież o to w tym chodzi. Ma być zabawa, a nie napinanie się na GPSy i czyste przejazdy. Co do rowerów to źle nie było, ale dało się odczuć, że to sprzęt często wypożyczany i przez to z serwisem było lekko do tyłu, a nic tak nie wkurza jak trzeszczący support w rowerze, ale na szczęście nie trzeba było zbyt często pedałować.
I to była najlepsza część tych mikro-wakacji; w sumie to Młodzież – jak tylko dowiedziała się, jaki Roch ma plan – chodziła mocno nakręcona i w sumie zdobywanie szczytów, pływanie na basenie i oglądanie koronek mogło nie istnieć, bo dla nich najważniejsze było pojeżdżenie na rowerze. Jeżdżenia wyszło, według GPSu, 14 kilometrów, przy czym jeden zjazd miał jakieś 2600 metrów, więc wyszło tego całkiem sporo. Pod koniec widać już było zmęczenie materiału, ale dopóki dzieciory nie usiadły na ławce to śmigały. Jednak po odpoczynku, Młoda doszła do wniosku, że ma już dość, a Młody przejechał jeszcze jedną rundkę i też już powiedział pass. Plan został zrealizowany, a moc bike parku trzymała jeszcze ich sporo czasu po oddaniu rowerów.
Reszta mikro-wakacji upłynęła pod znakiem leniwego spędzania czasu i bolącego biodra, ale Roch twardo kulał i nie dawał po sobie poznać, że boli. Ogólnie to nawet takie kryzysowe mikro-wakacje okazały się strzałem w dziesiątkę. Co prawda Roch nie ma paragonów grozy, bo ceny raczej należały do rozsądnych – poza pełnym bakiem paliwa, który wzbudził w Rochu dreszcz emocji, bo po przekroczeniu progu 300 zł bagnet dalej podawał paliwo i „końca nie było widać”, ale trudno. Raz na rok można pozwolić sobie na odrobinę luksusu większego niż „za pięćdziesiąt”.
Druga część urlopu upłynęła na leniwym podchodzeniu do wymiany kierownicy w gravelu i planowaniu kolejnego wypadu z cyklu „BikeRomantic”, choć tym razem Roch zaopatrzy się w żele energetyczne, albo jakieś słodkie batony żeby uniknąć kolejnej wtopy i zgonu gdzieś w lesie. Jednak urlop się skończył, a od poniedziałku trzeba będzie odnaleźć się w szarej – po urlopowej – rzeczywistości.
I tak tegoroczne wakacje – choć w skali mikro – okazały idealne. Było wszystko czego można było spodziewać się po wakacjach; rower, bike park, baseny, kontuzja i leniwe spędzanie czasu. Do tego dojedzie jeszcze domowy serwis rowerowy i można ogłosić, że „Wakacje 2022” zostały zrealizowane w 110%.
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz