środa, 28 sierpnia 2024

Rowerowy weekend bez dzieci

 Rowerowe weekendy — przynajmniej dla Rocha — mają specyficzną cechę, a mianowicie są słabo udokumentowane. Poza śladem albo śladami GPS raczej ciężko jest Rochowi pochwalić się tym, gdzie był. Oczywiście, może napisać, że był tam i tam, ale zdjęć raczej mało robi. Wynika to z faktu, że woli on jeździć aniżeli zatrzymywać się co chwila i pstrykać widoczki. A zdjęcia "z roweru" najczęściej wychodzą poruszone, krzywe (to jeszcze da się naprawić) albo rozmazane. Tak więc mając do wyboru jechać, jak najwięcej albo stać i robić zdjęcia, Roch najczęściej wybiera to pierwsze, czyli pedałowanie. Szczególnie że ostatni weekend był podwójnie rowerowy, bo i w sobotę i w niedzielę wpadły długie — czyli takie dalej niż dookoła komina — wypady. A to wszystko dzięki temu, że dzieciory pojechały z dziadkami na weekend w góry, a Roch nie mógł sobie znaleźć miejsca. Właściwie to znalazł sobie miejsce — na siodełku.

Weekendowy brak dzieci ma swoje konsekwencje; pierwszą z nich jest to, że nie ma dzieci, drugą jest to, że w garażu stoi rower, a trzecią konsekwencją jest to, że Roch nie może znaleźć sobie miejsca w domu. Jednak brakuje mu tego porannego hałasu, ogarniania i powtarzania po dwadzieścia razy, żeby się w końcu ubrali, bo szkoda zmarnować dzień siedząc w piżamie. Efektem tego jest nadmiar czasu, który można albo produktywnie spędzić, albo zmarnować siedząc w piżamie. Roch woli jednak spędzać czas na rowerze. I tak weekend zakończył się całkiem dobrym wynikiem i złapaniem mocniejszych "tanlajnów". W sumie to niewiele zabrakło, żeby dostać udaru.

Sobota

Sobota była wyjątkowa i jednocześnie specyficzna. To dlatego, że Roch musiał pogodzić trzymanie kierownicy z trzymaniem kciuków za @bogus_bmx, który brał udział w zawodach, a Roch trzymał za Niego kciuki. Ostatecznie okazało się, że zawody zakończył się sukcesem, a Roch dojechał do Olsztyna i z powrotem. Każdy zaliczył swój sukces. Dla Rocha wypad okazał się całkiem fajny, pomimo że upał doskwierał, to dwa bidony wody dały radę, a równy asfalt nie "trzepał" bardzo, więc komfort był na przyzwoitym poziomie. Sam Olsztyn trochę już jest oklepany, ale Roch dalej lubi tam jeździć, bo asfalt jest prosty, a dystans przyzwoity. W dodatku od niedawna jest całkiem nowa trasa rowerowa, która omija centrum i robi jeszcze większą robotę. Z soboty powstało kilka zdjęć, które bardziej wyrażają trzymanie kciuków, ale taka była sobota. Kibicowanie przede wszystkim.

Niedziela

Ten dzień do był hardcore - i to nie chodzi o dystans, który też było słuszny, ale o temperaturę, która dała Rochowi popalić. Sobota już była wyczynem, ale to w niedzielę Roch dostał po d*ie tak, że po powrocie wszedł do basenu i siedział tam dobrą godzinę zanim poradził sobie z nagrzaniem. Jednak wszystko zaczęło się od tego, że Roch postanowił iść za ciosem i pojechać znowu gdzieś dalej. Tym razem celem był Poraj, czyli podobny kierunek co Olsztyn, ale trochę dalej.

Roch łudził się, że jadąc lasem, będzie jechał w cieniu koron drzew, ale okazało się, że w lesie nie było cienia, więc większość trasy Roch pokonał, smażąc się w pełnym słońcu, a licznik (licznik, nie zegarek) pokazał 36°C, czyli konkretny upał. W Poraju Roch zjadł pizzę i wypił piwo bezalkoholowe i postanowił wracać. Droga powrotna była już lepsza, a dokładniej pisząc to lżejsza, bo upał trochę odpuścił, wiatr trochę mocniej powiał, a chmury zapewniły trochę cienia. Jednak dawka upału, którą Roch przyjął, była solidna i jedyne co po powrocie zrobił, to wszedł do basenu i chłodził się przez godzinę.

Roch pozdrawia Czytelników.

1 komentarz:

  1. Dziękuję za ciekawy artykuł i życzę dalszego rozwoju pasji rowerowej :)

    OdpowiedzUsuń