Prawda jest taka, że od dawna chce się Rochowi fest pedałować. Tylko nie ma na to czasu albo chęci albo Roch zaśnie z głową w książce. Tak już natura tej - jak to nazywają - dorosłości. Swoją drogą dziś Roch miał ciekawą dyskusję z Żonką na temat "kiedy tak naprawdę przestajemy robić głupoty"? Wszystko przy akompaniamencie zawodów downhill'owych na Eurosporcie.
Dla Rocha okres "przestaję szaleć na rowerze" zaczął się w momencie kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jest za kogoś innego odpowiedzialny i ten ktoś inny może czeka na Rocha całego. Do tego czasu Roch był sobie statkiem i kapitanem. Kiedy chciał to brał rower i szedł jeździć. Jeździł jak chciał i gdzie chciał. Jak wjechał w drzewo to w pierwszej kolejności sprawdzał czy z rowerem jest wszystko OK. Dopiero na drugim miejscu była spuchnięta i zdarta ręka.
Nie było górki z której Roch by nie zjechał albo nie wjechał na nią nawet kosztem urwanego łańcucha. Teraz jest inaczej - bynajmniej nie gorzej, ale inaczej. To inaczej objawia się tym że Roch myśli - i pewnie każdy z Was również - nad tym co się stanie i jakie będą konsekwencje. Zaczynamy podświadomie analizować, kalkulować i nasza wewnętrzna waga "za i przeciw" podejmuje decyzje. Czy słuszną? To już indywidualna sprawa - u Rocha zazwyczaj jest to celna decyzja, ale gdzieś głęboko, fest głęboko drzemie w nim ten młody Roszek, dla którego liczyło się jedno: rower. W każdej ilości i postaci.
Teraz rower też jest bardzo ważny (zimą ma honorowe miejsce w piwnicy żeby mu było ciepło), ale czasem musi ustąpić miejsca osobom które są ważniejsze. Jednak Roch próbuje wpleść rower w wolny czas, choć nie jest to łatwe. Jak dziś Rocha pamięta słowa Koyota i Michała:
- "Zobaczysz jak zaczniesz pracować" - mówili - "rower ci się skończy".
Kończąc tę część - coś się kończy, ale też coś się zaczyna. Zaczyna się nowy etap - jeżdżenie z córką, a później z drugim bąblem, a jeszcze później z całą trójką. A propos Michaliny - Roch próbuje jej zaszczepić miłość do roweru i chyba mu się to udaje. Może to złe i niepoprawne, ale waga "za i przeciw" podpowiada mu, że robi dobrze.
Jednak koniec tych wywodów, zbyt późna to pora i jeszcze nie ten czas. Wkrótce Rochowi przybędzie kolejna wiosna i to będzie odpowiedni czas na takie wspominki. Jak na wstępie Roch wspominał dziś jeździł na rowerze. Nawet dwa razy.
Pierwszy z nich to oczywiście z Michasią, choć ten był krótki bo dziś wyjątkowo kombinowała i w końcu wykombinowała. I tu kolejna "rada": jeśli rower to tylko w komplecie z kaskiem. I nie ważne, że jedziemy tylko przed bramę. Dziecko wsiada na rower w kasku na głowie. Dziś to święte przykazanie dla Rocha uratowało głowę Michaśki. Przewracając się uderzyła kaskiem w chodnik. Kaskiem, a nie głową. Różnica jest kolosalna.
Drugi rowerowy raz już był wieczorem i trochę dłuższy. Pogoda fajna, ciepło jak w dzień, lampki z Lidla dają czadu (Roch ma w planach notkę na ich temat) więc można było śmiało pedałować. Na zakończenie ślady GPS:
Jazda z dzieckiem to inna para kaloszy, ale i cudowna przyjemność. My już mamy dwa wehikuły, fotelik na krótkie wypady i przyczepkę Weehoo, gdzie dziecko siedzi, ale może już samo pedałować. Taka dziecięca poziomka na holu. No i oczywiście rowerek biegowy, na którym mała śmiga coraz lepiej, choć miała późny start. Może uda się ominąć etap 4 kółek i za dwa, trzy lata zacznie śmigać od razu na dwóch. :)
OdpowiedzUsuńTeż liczę na szybkie zakończenie etapu 4 kółek ;-)
OdpowiedzUsuń