Początkowo Roch, jak w każdą niedzielę, chciał pojechać na lotnisko robić jakieś zdjęcia, ale perspektywa wspólnego wypadu z Koyocikiem wygrała i Roch odpuścił dzisiejsze fotografowanie, na które wybierze się w środku tygodnia. Z Koyocikiem pojechali do Świerklańca, a stamtąd, przez las, na lotnisko. Lotnisko zostało objechane dookoła i już mieli wracać, kiedy padła propozycja pojechania do Mierzęcic.
W Mierzęcicach nastąpił postój w knajpce "Mr. Hamburger", w której serwowano okrągłe bułki, z czymś w środku. W sumie raz na dwa lata Roch może sobie pozwolić na "fast food" bez jakiejś szkody na zdrowiu. Po posiłku pora było wracać w okolice domu. Kierownikiem wycieczki był Koyocik, bo Roch dawno stracił orientację w terenie, a pytania typu "tu w lewo?" musiały męczyć Rochowego towarzysza.
W końcu znowu wyjechali pod lotniskiem i stamtąd tradycyjnie pojechali do Brynicy, gdzie rozjechali się każdy w swoją stronę. Rochowi zostało jeszcze piętnaście kilometrów do domu, a picia już nie było. W końcu w pierwszym sklepie Roch kupił 1,5 litra "wody źródlanej" i wypił tak, jakby była to szklanka wody. Człowiek nie wielbłąd i pić musi. Później było z górki, nie licząc bolących nóg i skrzypiącego łańcucha, który irytował Rocha przy każdym obrocie. Pora go nasmarować.
Wypad jeden z lepszych, długi, urozmaicony i w przyjacielskim towarzystwie. Czego chcieć więcej? Może tylko częstszych spotkań.
Roch pozdrawia Czytelników.
PS.
79 kilometrów Roch przejechał. Jutro można spodziewać się regeneracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz