- "Ja to chce, ja będę jeść flytki" - Krzyczała na pół sklepu.
- "Ale na pewno będziesz jadła?" - Pytała Żonka.
- "Tak, flytki mniam, ja lubię" - Zarzekała się.
No to Żonka przezornie wzięła małe opakowanie, bo Michalinie zmienia się zdanie średnio raz na milisekundę. W drodze do kasy Michaśka wzięła jeszcze serek, parówki i zrywkę na myszkę Minnie, która była z nimi w sklepie. W samochodzie dobrała się do parówek, a w domu padło pytanie:
- "Chcesz te frytki co sobie kupiłaś?" - Zapytała Żonka.
- "Nie, ja nie lubie" - odpowiedziała - "ja selek chcem, mniam"
- "To schowam frytki do zamrażarki" - powiedział Roch.
- "Nie ma miejsca!" - Po chwili dodał.
- "No to musisz je zjeść" - Odpowiedziała Żonka.
I tak przed rowerem Roch wciągnął trochę frytek i poszedł jeździć. Ale nie było źle. Było lepiej niż pierwszego dnia, ale do pełni szczęścia brakowało tego żeby tych cholernych frytek nie jeść, ale co zrobić jak nie było co z nimi zrobić. W psychologii (chyba) panuje przekonanie, że czynność powtarzana przez dwa tygodnie wejdzie w nawyk, a zatem Rochowi zostało już 12 dni na wejście roweru (nie frytek i Big Mac'ów) w nawyk.
Dziś trochę dłuższa pętelka, ale i czasu więcej i Roch już nie musiał montować licznika. W zamian za to musiał sobie założyć lampki, ale z tym nie było tyle zabawy. Jutro już na pewno Roch nic do ust nie weźmie i na pewno do żadnego sklepu nie pojedzie.
Na zakończenie zapis:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz