Po katarze pozostało już tylko wspomnienie (odpukać - puk, puk) dlatego Roch postanowił przewietrzyć trochę mózgownicę. Ci, którzy myślą, że Roch jeździł na rowerze mylą się albowiem Roch chodził po okolicy i szukał czegoś, co można sfotografować. Oczywiście można było jechać na lotnisko, ale w baku Megi widać dno i trzeba zacisnąć pasa (do następnego tankowania oczywiście).
W związku z tym Roch wypuścił się "za miedzę" i trafił na jakąś zagrodę gdzie pasł się koń. Z braku innych pomysłów Roch przywołał bestię, która to zrozumiała i przyszła. Widać swój swojego pozna, a nawet dogada się bez większych problemów. Roch cyknął parę zdjęć i poszedł do domu, bo słońce zaszło i zrobiło się zimno, a widmo kataru jeszcze nad Rochem wisi. Na koniec zdjęcie:
Roch pozdrawia Czytelników.
Oj jaki piękny :)! szelmowski błysk w oku. I widać wąsy! gratuluję, śliczne zdjęcie. Fotografuj go częściej.
OdpowiedzUsuńciekawe o czym ów koń myśli? bo że myśli widać gołym okiem..
OdpowiedzUsuń"Kolejny miastowy, który konia nie widział" - to pewnie myśli ;)
OdpowiedzUsuńMyśli: następnym razem pozuję za marchewkę :)
OdpowiedzUsuńPewnie przez weekend, o ile wiatry odpuszczą, znowu tam zawitam - podobno konie lubią cukier i jabłka, więc dostaną jak będą pozowały ;)
OdpowiedzUsuń