wtorek, 10 listopada 2009

I nastała cisza…

Roch zaliczył najbardziej zakręcony dzień w ostatnim czasie: najpierw siedział w domu i nic nie zapowiadało, że będzie wykonywał jakieś inne czynności poza oddychaniem i podnoszeniem kubka z kawą zbożową. Jednak w połowie kubka musiał zaliczyć wypad w miasto. Pojechał autem, bo deszcz i zimno i nie było sensu jechać na rowerze lub iść “z buta”. Awaria wisiała w powietrzu, jeszcze Roch nie wiedział co się zepsuje, ale sam fakt awarii był dla niego jasny.

Gdy miał wracać do domu samochód odmówił posłuszeństwa, martwy jak świąteczny karp i zimny jak nóżki w galarecie. Pchanie odpada, bo Roch chucherko nie podoła takiemu ciężarowi. Otworzył maskę, podumał nad silnikiem i zamknął ją, bo na studiach nikt nie omawiał budowy silnika. Pokręcił kluczykiem, postukał, popukał i popadł w zadumę.

W końcu, jakiś cudem, samochód odpalił. Roch ucieszył się, bo nie musiał iść do domu i organizować jakiegoś holu. Pod domem znowu kolejny grymas, tym razem bardziej stanowczy. Żadne krzyki i płacze nie przekonały Megi do tego, żeby zacząć działać. Jest nadzieja, że może rano odpali, a jak nie to trzeba poszukać jakiegoś sposobu dojechania do mechanika. Szczęście, że to tylko 500m więc i dopchanie samochodu nie powinno stanowić problemu.

Kobiety to jednak kapryśne bestie; niby lubią czułe słówka, uśmiechy, ale jak się uprą przy swoim to nawet urok Rocha nie jest w stanie przekonać, żeby nie szły tą drogą.

Roch pozdrawia Czytelników.

2 komentarze:

  1. Dziś zwariowałam, bo poszłam na rower w deszczu. Na dworzu 6 stopni. Sąsiad, zapalony rowerzysta, patrzył się na mnie, jakby mi serio odbiło :)

    Na szczęście nie mam samochodu, to twe problemy są mi zupełnie obce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Póki co też te problemy są mi obce :D

    OdpowiedzUsuń