Niedziela okazała się dużo bardziej rowerowa niż sobota, ale nie ma co się dziwić skoro na niebie nie było prawie żadnej chmurki. Roch chciał powtórzyć nieudany wypad na lotnisko, ale ostatecznie pojechał do Świerklańca, stamtąd do Piekar Śląskich, później do Radzionkowa i tam zadzwonił Koyocik z informacją, że właśnie pedałuje do Świerklańca. Roch zawrócił i ponownie pojechał do Świerklańca i tam odbył rekreacyjne spotkanie z Koyotem i nowo poznanym Utkiem.
Ze Świerklańca pojechali na Chechło i tam rozjechali się każdy w swoim kierunku. Roch, korzystając z tego, że był nad wodą pooglądał sobie co nieco i wrócił do domu. Trasa całkiem niezła, a końcówka spontaniczna, bo Roch planował zaliczyć jeszcze Dolomity, ale spotkanie okazało się bardziej kuszące. Tradycyjnie kilometrów Roch nie poda, bo nie wie ile przejechał; ślad GPS też jest oszukany, bo podczas drugiego pobytu w Świerklańcu Roch wyłączył zapis śladu.
Ogólnie rowerowanie było udane, choć trudów wycieczki nie wytrzymał pedał, który prawdopodobnie uległ awarii, która objawia się skrzypieniem. Albo zmieliły się kulki albo zrobił się słynny wżer. Trzeba będzie go, tego pedała, rozkręcić i sprawdzić, ale jak dobrze pójdzie to Roch kupi całkiem nowe i lanserskie "ubijaki do jaj" oczywiście w kolorze niebieskim żeby rower nabrał większego smaczku. Tylko skąd wziąć 120€?
Roch pozdrawia Czytelników.
No to życzę szybkiej podwyżki lub/i premii, żeby były środki płatnicze na ubijaki :)
OdpowiedzUsuńOby tak się stało, za co dziękuję :)
OdpowiedzUsuńwżer to chyba niezbyt precyzyjna nazwa, fachowo nazywa się to raczej pittingiem jak mniemam http://pl.wikipedia.org/wiki/Zu%C5%BCycie_wykruszaj%C4%85ce
OdpowiedzUsuńWżer już jest sławny, ale fachowa nazwa też się przyda :)
OdpowiedzUsuń