niedziela, 30 marca 2008

Pierwszy rowerowy rekord

Dobry to znak dla Rocha gdy po 85,5 kilometrach może jeszcze cokolwiek napisać. Oznacza to, że jego kondycja nie jest tak opłakana jak mogłoby się zdawać. Wszystko zaczęło się od tego, że rano Roch spojrzał na zaprzyjaźniony blog Reeda, który jak co niedziela zostawił Szanowną Małżonkę, a sam udał się zaspakajać głód rowerowy.

Roch nie mógł postąpić inaczej jak tylko zjeść śniadanie i iść na rower. Punktualnie o 1000 był już w siodle i rączo pedałował na Repty, gdzie wczesnym rankiem nikogo jeszcze nie było. Na Reptach objechał dwukrotnie standardową trasę i udał się na Pniowiec. Drogi zaskakująco puste świadczą o mszalnym czasie, w który wstrzelił się Roch.

Z Pniowca pojechał do domu na obiad. W między czasie (pomiędzy jednym daniem, a drugim) zobaczył wyścigi motocykli, czyli MotoGP, które są bardziej pasjonujące niż F1 (śmiała teza, ale dzisiejszy wyścig klasy 250ccm jest na to dowodem vide pojedynek Bautisty z Simoncellim i "wspólny" wypadek). Po wyścigu Roch wsiadł na swoją ryczącą maszynę, o napędzie jądrowym i jednym pręcie paliwowym i pognał w kierunku Świerklańca.

Będąc już na Świerklańcu Roch wyjął sobie telefon i zaczął robić zdjęcia. Oczywiście drugi aparat Rocha leży w domu z rozładowanymi akumulatorkami, ale telefon zawsze ma naładowaną baterię.

Na Świerklańcu była jakaś wystawa pieców, a to Rocha wybitnie nie interesuje więc pojechał na tamę i uciekł ze Świerklańca. Uciekł do Piekar Śląskich, a stamtąd pojechał sobie na Kopiec i do Radzionkowa.

Po drodze zażywał kondycji w umiarkowanych ilościach tak żeby wystarczyło jej na cały dystans. Z Radzionkowa udał się na Repty i tam dłużej zagościł.

Jednak nie wyjeżdżał na główne alejki bo tam dominowali dreptacze z długimi kijkami, które miały symulować kolejne dwie nogi.

W krzakach też było dużo ludzi, ale większość z nich była zroweryzowana to nie tworzyły się jakieś gigantyczne korki. Gdy już wracał z Rept spojrzał na licznik. Ten wskazywał 70 kilometrów. W tym momencie Rochem zaczęły targać wątpliwości, czy pozostać przy 70-u kilometrach, czy iść na całość i zajeździć się na amen.

Długo zastanawiał się, ale w końcu doszedł do wniosku, że raz się żyje i można spróbować dobić do 100 kilometrów. Cel: ponownie Pniowiec, ale tym razem lasem. W lesie oczywiście dreptacze z psami co dodatkowo motywowało Rocha do szybszej jazdy.

Będąc już pod domem Roch spojrzał na licznik i przeżył zawód. Okazało się bowiem, że wyszło marne 85 kilometrów, a nie planowane 100. Ponownie pojawiły targające Rochem wątpliwości, ale tym razem nie dał się. Jutro też jest dzień i trzeba sobie zostawić trochę ochoty na jazdę.

Skoro Roch chwali się cyferkami to w trzy miesiące zrobił 2015 kilometrów. Dziś licznik przeskoczył i wskazał 2015 kilometrów.

I tak zakończył się rowerowy dzień Rocha. Na koniec dowód:

Roch pozdrawia Czytelników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz