No i nadszedł te dzień, w którym Roch mógł działać na polu elektronicznym. Najpierw jednak największa przyjemność jaką można sobie wyobrazić, czyli rower. Roch standardowo pojechał na Repty i Dolomity, by tam obmyślać, jakoś na rowerze najlepiej się myśli, plan na dzisiejsze popołudnie. Z Dolomitów Roch podjechał jeszcze do zaprzyjaźnionego sklepu rowerowego Adventure i już mógł wracać do domu.
W domu Roch tradycyjnie już rozpuścił co miał rozpuścić, przykleił co miał przykleić i w końcu okazało się, że rozmazało się i pupa blada. Drugie podejście podobne - się rozmazało. W końcu Roch, trzymając w palcach ostatni rysunek, podśpiewywał sobie "It's not that simple, It's never that simple". W końcu położył i przyprasował.
Eureka, nie rozmazało się, a więc połowa sukcesu i można zacząć wiercić. Na zdjęciu widać nówkę wiertarkę, deseczkę i kawałek Rochowej ręki. Wiercenie odbyło się bez problemu i po dziesięciu minutach Roch podziwiał dziurki jakie własnoręcznie stworzył.
Przyszła pora na najfajniejsze w tej całej szopce. Roch rozpuścił nadsiarczan sodu, zabełtał miksturę i wyniósł na klatkę. Wrzucił płytkę i poszedł się umyć. Po chwili, dłuższej, płyta była czysta.
Szybka diagnostyka omomierzem wskazała, że nie ma zwarć. Roch poszedł wylać miksturę i, przy okazji, nastraszył sąsiadkę. Bo mikstura zielona i można było powiedzieć, że z kwasem się idzie. Strach w oczach sąsiadki bezcenny.
No i płytka prawie zrobiona. Jutro lutowanie i dopieszczanie.
Roch pozdrawia Czytelników i obiecuje, że od jutra będzie więcej roweru na Blogu Rowerowym.
P.S: Zdjęcie płytki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz