Zaszła potrzeba rozruszania Megi; stała biedaczka nieruchomo od zeszłej środy i były spore szanse, że akumulator się rozładuje, a przynajmniej jego sprawność znacznie spadnie. Problem był z określeniem punktu docelowego, do którego Roch mógłby pojechać, a takie bezproduktywne kręcenie się w miejscu do niczego nie prowadzi. W końcu Roch wymyślił, że połączy przyjemne z pożytecznym i pojedzie na lotnisko. Dystans też słuszny, bo w jedną stronę okrągłe dwadzieścia kilometrów.
Problemem mogła się okazać pogoda, bo chwilę temu padał deszcz i zanosiło się na powtórkę. Jednak Roch podjął ryzyko i wybrał się w kierunku Pyrzowic. Na tylnej kanapie dumnie prężył się plecak, a w nim aparat, który mógł się przydać. Na miejscu okazało się, że coś stoi pod terminalem. Jednak słaba widoczność nie pozwalała stwierdzić, czy to coś ma zamiar dokonać startu. Po kolejnej chwili było widać, jak kołuje na pas, a po następnej chwili było widać cały samolot, jak wzbijał się w powietrze.
Roch pstryknął parę zdjęć i wrócił do domu. I tak, prawdopodobnie ostatni raz w tym roku, Roch pojawił się pod płotem na lotnisku. Szczęśliwie coś startowało i Roch nie wrócił ze zdjęciami, choć pogoda nie zachwyciła i nie ma co wrzucić na Piakasę.
Roch pozdrawia Czytelników.
Podoba mi się Twój blog i sposób w jaki komentujesz wydarzenia.Masz fajne poczucie humoru i fotografujesz,będę często zaglądał.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa, pozwolisz, że wydrukuje je i powieszę sobie nad biurkiem? Miło czyta się takie kometarze :)
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam :)
Cała przyjemność po mojej stronie.Nareszcie trafiłem na kogoś ,kto się nie op........a i nie
OdpowiedzUsuńemanuje ślubniakami.Pozwolisz ,że w zamian powieszę Twoją fotkę,tą w czapeczce :-)
Pozdrawiam!
Nie mam nic przeciwko wieszaniu mnie ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)