Od rana Roch czuł, że jego nogi rwą się do pedałowania. Jednak poranki u Rocha są zbyt leniwe żeby pedałować, a sam Roch staję się w miarę przytomny dopiero po drugiej kawie zbożowej. Mniejsza z tym co i kiedy Rochowi staje.
Popołudniu Roch ubrał się, wrzucił na głowę genialnego Buffa i zaczął pedałować. Tradycyjnie pojechał do Świerklańca i Wymysłowa. Później już tylko Dobieszowice, Piekary Śląskie i można było zaczynać etap terenowy wycieczki.
Na Dolomitach Roch pojechał swoją ulubioną trasą i już miał skręcać na Repty, ale coś go tknęło i wrócił do domu. W domu do Rocha zagadał Koyocik i zaproponował pączusie. Roch przystał na propozycję i w ten sposób Roch miał zagospodarowany wieczór.
Pod pączkodajnią (jakże smaczna nazwa) była straszna kolejka, ale w końcu udało się zakupić soczyste, duże, mięciutkie, pulchniutkie, cieplutkie, brązowiutkie pączusie w polewie czekoladowej i z nadzieniem różanym.
Roch zatopił się w tym cudzie cukierniczym wyobrażając sobie Panią z Twomarku, o której Koyocik wspomniał podczas jazdy. I tak Roch spędził miło wieczór.
Kończąc Roch pozdrawia Koyocika, a także pozostałych Czcigodnych, i już niecierpliwi się na kolejny pączkowy wypadzik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz