Nie trzeba było specjalnie się spinać, żeby zostać polanym; wystarczyło wyjść z domu i postać chwilę na zewnątrz. Resztę załatwił deszcz, który padał od rana i ani myślał przestać, choćby na godzinkę, żeby Roch mógł gdzieś na rower wyskoczyć. Pozostało siedzieć w domu i walczyć z chęcią nieograniczonego, bo świątecznego, obżarstwa.
Popołudniu wcale nie było lepiej, deszcz padał, było szaro i nudno więc Roch nadal siedział w domu i się nudził. To już chyba tradycja, że na dyngusa pada deszcz załatwiając to, co inni załatwiają wiadrem wody.
Roch pozdrawia Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz