poniedziałek, 30 czerwca 2008

Totalny leniwiec

Po wczorajszych harcach Roch miał ochotę na chwilkę zapomnienia. Dlatego podjął męską decyzję, że dziś nie idzie na rower. I tak z rana pojechał umyć samochód, później go zatankować. Po tych czynnościach zjadł obiad i poszedł spać. Gdy Roch wstał zszedł na dół i pojechał, rowerem, do Pani z Plusa żeby zapłacić rachunek.

Tam, znany już ze swojego "dzień dobry, można z rowerem?", został poddany próbie. Pani z Plusa zażartowała sobie i powiedziała, że nie można. Roch nie pozostał dłużny i powiedział, że idzie do konkurencji. Oczywiście konkurencja nie posiada takiej Pani z Plusa więc Roch pozostał wierny salonowi, w którym paruje tak urocza Pani z Plusa.

Po opłaceniu rachunku Roch dokonał lansu po mieście i wrócił do domu. Wyszedł na balkon i relaksował się z laptopem na kolanach. I tak minęło mu popołudnie i wieczór. Rower w tym dniu był minimalnie używany, ale po wczorajszej przygodzie i jemu, rowerowi znaczy, należy się odpoczynek.

Jutro nowy miesiąc i nowe statystyki. Będzie się działo.

Roch pozdrawia Czytelników.

Zły ten administrator

Wczorajszej notki jak można zauważyć nie ma, a to dlatego, że zabrakło Rochowi Internetu. Jak na złość ktoś przykręcił kurek z płynącym internetem i Roch nie mógł opisać swoich przygód, a jest to co opisywać.

Wszystko zaczęło się rano, gdy Roch spotkał się z Koyocikiem i Reedem. Planowali wspólnie pojechać na lotnisko w Pyrzowicach, aby całkiem spontanicznie zrobić zdjęcie startującemu / lądującemu samolotowi. Jak na złość żaden się nie pojawił. Pozostało jechać na Świerklaniec i tam dokonać lansu.

- Rochu, gdzie masz te rowerzystki? - Pytali na zmianę Koyocik i Reed.
- Kurna nie ma.. Pewnie czytały mój blog - Smęcił Roch.
- Ty.. no ale robisz nam smaka, a tu teraz nic.. - Powiedział Koyocik.
- No właśnie.. najpierw opisujesz te lśniące pośladki, a potem ich nie ma - Wtórował mu Reed.
- Spokojnie będą - Mówił Roch choć sam sobie nie wierzył.

W końcu Roch z Koyocikiem i Reedem pojechali zobaczyć bunkier nieopodal Świerklańca. Chłopaki chyba zapomnieli o pośladkach co Rocha bardzo cieszyło, ale z drugiej strony miał wyrzuty sumienia, że nie było nikogo z pośladkami.

Po powrocie na Świerklaniec trochę się zmieniło. Zaczęły się pokazywać panie w kusych spodenkach co, po części uratowało Rocha. Uśmiechy od razu pojawiły się na twarzach, a i było o czym dyskutować.

Kilometrów wyszło 60, co należy uznać z dobry wynik, ale nie były to wyścigi tylko spotkanie z przyjaciółmi. O proszę:

Roch pozdrawia Koyocika i Reeda, a także pozostałych Czytelników.

piątek, 27 czerwca 2008

Nowy gadżet

Ciężko nazbierane przez Rocha zaskórniaki zostały dziś wydane w sposób optymalny. Z wielką pomocą rodziców Roch stał się szczęśliwym posiadaczem palmtopa, dzięki któremu może nawigować po mieście i nie tylko.

Zakupiony palmtop nazywa się MIO P560 i jest na pełnym wypasie. Bluetooth i Wi Fi gwarantują łączność wszędzie tam gdzie Roch zechce, a Windows Mobile 6 dopełnia szczęścia. Dodatkowo odbiornik GPS umożliwia przerobienie palmtopa na nawigację co też Roch uczynił.

Jutro odbędzie się jazda testowa, ale już Roch wie, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

****
Jednak te wszystkie wrażenia nie spowodowały podarowania sobie chwili rowerowej przyjemności. Roch, wraz z Nosiem, pojechali na pączki. Znowu paleta dziesięciu pączków wylądowała w żołądkach Rocha i Nosia i znowu powrót okazał się bardzo ciężki.

Po powrocie Roch z Nosiem posiedzieli pod klatką i rozeszli się do domów.

Wybaczcie tak zdawkową notatkę, ale Roch zabawia się z palmtopem. Kurcze, aleeeee fajneeeeee ;)

Jutro mu przejdzie.

czwartek, 26 czerwca 2008

Bida z nędzą

Świeżość i niepowtarzalność weszły Rochowi w krew. Codziennie stara się ograniczyć lub zniwelować wszelkie powtórki trasowe, ale z uwagi na ograniczone możliwości od czasu do czasu nastąpi powtórka. Jednak dziś cały dystans można nazwać świeżym i niepowtarzalnym.

Na pierwszy ogień poszło Miasteczko Śląskie, do którego Roch dojechał drogą wewnętrzną PKP. Na szczęście obeszło się bez pościgu SOKistów, którzy nie lubią jak ktoś się tam plącze. Z Miasteczka Śląskiego Roch wybrał się na Chechło sprawdzić, czy są już nudystki na plażach. Niestety bida z nędzą.

W końcu udał się na Świerklaniec, gdzie starał się zrobić jakieś zdjęcia rowerzystek widzianych od tyłu. No i jedno udało się pstryknąć na drodze dojazdowej do Świerklańca.

W samym Świerklańcu ponownie bida z nędzą. Żadnych rowerzystek w promieniu 10 kilometrów. Zrezygnowany Roch wrócił, przez Nowe Chechło, do domu. No prawie do domu. Po sprawdzeniu ilości kilometrów okazało się, że do pełni szczęścia brakuje jedynie 10km.

Tak więc Roch pojechał na Pniowiec i wrócił lasem. Dziesięć kilometrów, z lekkim naddatkiem, zostało uskutecznione i można ogłosić, że kolejny dzień z rzędu pęka 50km.

Roch pozdrawia Czytelników.

środa, 25 czerwca 2008

Wesoło w czubie i w piętach

No i stało się. Roch po raz kolejny przytoczył cytat z klasyka, czyli z Tuwima. Dlaczego taki tytuł notki? Bo dziś było wesoło w czubie! I nie była to sprawka C2H5OH tylko jakoś tak wstało się Rochowi którąś z nóg i cały dzień już taki pozostał.

Na początek Roch pojechał na Repty. Tam pojeździł po górkach i, z wesołością wypisaną na twarzy, pognał na Dolomity. Na miejscu lekko się zdziwił, gdy przyszło mu hamować bo ktoś postawił bramki mające uniemożliwić wjazd na teren rezerwatu quadów. Jednak zaciśnięte hamulce i zęby zatrzymały Rocha przed bramkami.

Z Dolomitów pojechał na Suchą Górę mając nadzieję, że tam nikt nie postawił bramek. Bramek nie było, za to było wesoło w czubie, ale w nogach już nie było za wesoło. Jednak Roch nie poddawał się i chciał dokręcić do 30-u kilometrów w terenie.

Po powrocie zapragnął jeszcze dwudziestu kilometrów tak, aby licznik pokazał więcej niż 50km. Pojechał na Pniowiec, ale w połowie drogi zawrócił go deszcz.

- Bez kurtki nie da rady jechać - Pomyślał Roch.

Uzbrojony w kurtkę postanowił dokręcić do 50km kosztem zmoknięcia. Wyjechał w deszczu, ale po chwili zaczęło się rozpogadzać i w końcu wyszło słońce.

Roch pognał jeszcze raz w kierunku Pniowca, woda pryskała spod kół, ale dla wesołego Rocha to pestka. W końcu tfartki jest i byle deszcz mu nie podskoczy. W końcu dojechał do celu i wrócił.

Licznik wskazał 55 kilometrów, czyli średnia wakacyjna zachowana.

Roch pozdrawia Czytelników.

wtorek, 24 czerwca 2008

Tłusty wtorek?

Na początku Roch planował skromny wypad na Świerklaniec, aby podziwiać lśniące pośladki rowerzystek, ale ich nie było. Wiadomo - początek tygodnia to rowerzystki nie wyjeżdżają. Tak więc Roch postanowił pojechać dalej, czyli do Wymysłowa i tam.. się zgubił.

Kierował się na Piekary Śląskie i dzięki temu zwiedził muzeum fortyfikacji, a także liczne zajazdy. W końcu wyjechał w upragnionych Piekarach, a właściwie w centrum. Do domu było jakieś 20 kilometrów pod górkę.

W końcu ujrzał upragnione drogowskazy na Tarnowskie Góry i podążał za nimi. Po dłuższej chwili pojawiły się znajome zabudowania i można było odetchnąć. Roch był w domu.

Po tych wszystkich przygodach postanowił odpocząć przy relaksującej kawce. Jednak na wieczór zaplanowany był wypad na pączki. Razem z Nosiem wybrali się o 1900 na świeże pączki, których nie jedli od dawna.


Było ich dziesięć - po pięć z marmoladą i budyniem, po pięć dla każdego. Przy ostatnim kreplu (pączku po "naszemu") Roch już nie mógł, ale udało się i został wchłonięty. W drodze powrotnej Roch nie mógł pedałować, czuł jak brzuch mu rośnie. Jazda była coraz trudniejsza, ale w końcu udało się dojechać. W każdym razie kolację Roch ma za sobą.

Roch pozdrawia Czytelników.

P.S: Zdjęcie pączków, dziewięciu bo Roch nie wytrzymał:

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Taki lajtowy wypad

Roch postanowił, że dziś odbędzie się lajtowy wypad na Pniowiec podczas, którego zostanie spożyta puszeczka jakiegoś Stronga. W spożywaniu pomagał Nosiu, który początkowo opierał się, ale koniec końców wchłonął puszeczkę.

Po odpoczynku połączonym ze spożywaniem Roch z Nosiem pojechali na dłuższą wizytę u pewnej osoby. W drodze powrotnej Roch zobaczył taki oto cymes.

Stała sobie Syrena 104, czyli jeszcze z drzwiami otwieranymi "pod wiatr". Łezka zakręciła się oku Rocha, który wspomniał sobie czasy świetności polskiej motoryzacji. Kolejnym celem będzie namierzenie Warszawy, ale to jest coraz trudniejsze.

Po powrocie Roch z Nosiem udali się do Marketu gdzie kupili po piwku i, tym razem legalnie, spożyli na polance. Do tego doskonale pasujące prażynki. Lato pełną gębą.

Roch pozdrawia Czytelników.

niedziela, 22 czerwca 2008

Jedzie Roch przez wieś


Ciąg dalszy przeżywania nowości, świeżości i innych takich tam. Na początku wypadu Roch pojechał na Dolomity i Suchą Górę. Tam, wraz z Nosiem, spożył artykuły energetyzujące, chwilę się poopalał i wrócił do domu. Po drodze zatrzymali się na lodzika o smaku waniliowym w pobliskim sklepie. Po spożyciu od razu zrobiło się chłodniej w ustach i tak jakoś przyjemnie.

Po powrocie do domu Roch zasiadł na balkonie i obserwował jak sąsiadka się opala. Jest to ewidentny dowód na to, że lato mamy w pełni. Będzie okazja to Roch uwieczni sąsiadkę i oczywiście umieści zdjęcia na blogu. Niech inni Czytelnicy zazdroszczą Rochowi sąsiadek.

Po obserwacji Roch wskoczył w spodenki i udał się na drugą część wypadu. I znowu powiewało świeżością, nowością i atrakcyjnością. Szczególnie to ostatnie było wszechobecne na Świerklańcu. Rowerzystki rączo pedałowały na swoich maszynach, pośladki lśniły w słońcu, Roch dostawał oczopląsów bo nie wiedział gdzie patrzeć.

Jedne pośladki dorodniejsze od drugich, a wszystkie przyozdobione stringami. Normalnie Rochowi trudno było siedzieć na siodełku, a na stojąco (bez podtekstów) ciężko się jedzie. Tak mu się spodobało, że zapomniał o dalszym jeżdżeniu. Kręcił się po Świerklańcu dopóki nie spojrzał na zegarek. Pora było wracać do domu. I wrócił.

Fotek nie będzie bo telefon padł i nie dało się go ożywić. Jak pech to pech.

Roch pozdrawia Czytelników.

sobota, 21 czerwca 2008

Świeżość, nowość, nieprzewidywalność, atrakcyjność


Zgodnie z wczorajszymi obietnicami Roch wprowadził w swoje wypady rowerowe urozmaicenie, świeżość, atrakcyjność i inne przymiotniki, które od wczoraj będą głównym argumentem przy wyborze trasy. I tak oto Roch miast tradycyjnie pojechać na Repty pojechał na Suchą Górę.

Dawno tam nie był, ostatni raz to chyba z Koyocikiem tam zajechali, i postanowił, że odwiedzi stare śmieci. Po drodze spotkał Wojciecha wracającego z pracy. Trochę razem jechali, ale Wojciech nie zdecydował się wyskoczyć w teren.

Z Suchej Góry Roch udał się na Dolomity i tam trochę pomykał po krętych ścieżkach pokrytych gdzieniegdzie błotem. Po dłuższej chwili stwierdził, że z Dolomitów można pojechać na Repty. Licznik wskazywał 40 kilometrów.

- Co za problem zrobić jeszcze 30? - Zapytał samego siebie.

Ruszył więc przed siebie. Na Reptach licznik wskazywał 60 kilometrów. Brakowało jedyne dziesięć, które można było urwać jadąc na Pniowiec. I udało się. Dzisiejszy wypad wykazał się świeżością, atrakcyjnością i nowością.

Abstrahując od wypadów rowerowych Roch chciałby nadmienić, że dziś zamknął definitywnie pewien rozdział w życiu. W ciągu 14-u sekund. I na tym koniec.

Roch pozdrawia Czytelników.

P.S: Jutro kolejna atrakcyjna wycieczka.

piątek, 20 czerwca 2008

Nudno tak jakby

Odmiana by się przydała ponieważ dalsze jeżdżenie tymi samymi trasami staje się nudne. Wciąż te same korzenie i dziury, te same drzewa i takie same widoki. Roch szuka jakiejś alternatywy, która mogłaby wprowadzić trochę świeżości w rowerowe wycieczki Rocha.

Jednak na Jurę za daleko, a i samemu to raczej niebezpiecznie - jeszcze jakiś wyposzczony niedźwiedź napadnie atrakcyjnego Rocha, a będąc zmęczonym trudno się ucieka. Pozostaje więc poszukać bliższych rejonów, w których Roch nie był lub był daaawno temu.

I w tym miejscu pora na solidne, w dodatku publiczne, postanowienie: Roch wprowadzi trochę urozmaicenia, a nie tylko Repty, Pniowiec i odwrotnie. Od jutra zaczyna się nowy rozdział w pedałowaniu (bez skojarzeń). Świeżość, nowość, nieprzewidywalność, atrakcyjność to nowe słowa, które będą mobilizowały Rocha do wymyślania nowych wypadów.

Dziś kolejne 55 kilometrów zostało zrobione tylko dlatego, że Roch nie miał nic innego do roboty na rowerze. Ot z nudów przejechał kilka kilometrów.

Od jutra zmiany!

Roch pozdrawia Czytelników.

czwartek, 19 czerwca 2008

Jak codzień

Cóż tu dużo pisać - Roch był na rowerze. Żadna to nowość bo od początku pisania tego pamiętnika Roch stara się wykreować na kolarza. Jak mu to wychodzi to już nie jemu oceniać. Koniec tych filozoficznych wycieczek.

Zgodnie z wczorajszymi zapowiedziami Roch pojechał na Dolomity sprawdzić oponkę, ale na miejscu doszedł do wniosku, że jedyne co może sprawdzić to amortyzator bo wyboje takie, że włos Rochowi zjeżył się łydkach.

Zrezygnował z testów i pojechał na Repty. Tam pomykał między wycieczkami szkolnymi, które usilnie zwiedzają sztolnie z nadzieją, że coś w tej ciemni zobaczą. Po 25-u kilometrach Roch wrócił do domu gdzie czekała na niego kawka, po której nabiera jeszcze większej ochoty do jazdy.

Po spożyciu Roch udał się na Pniowiec, spokojnie pedałując laskiem dojechał do celu. Tam pozostało opracować drogę powrotną i zrealizować ją. Będąc prawie pod domem Roch zauważył pyrkający, bliżej niezidentyfikowany pojazd, który wolno sunął po drodze.

Na tyle wolno, że Roch zdążył uruchomić aparat i walnąć fotę:

I tym motoryzacyjnym akcentem Roch kończy dzisiejszą notkę.

P.S: aaaa licznik Rocha wskazał 4500 kilometrów.

środa, 18 czerwca 2008

Kolejne zakupy rowerowe

Pech chciał, że tylna opona Rocha akurat dzisiaj musiała wyzionąć ducha. Żeby było zabawniej przetarła się na boku i straciła resztki swojej, i tak znikomej, prostoty. Biła na boki tak, że Roch nie mógł zapanować nad swoim rumakiem.

Wkur..zył się i wrócił do domu. Zajrzał do swojego słoika-skarbonki, w którym świeciło pustkami. W portfelu podobnie, ale na ratunek ruszyli rodzice Rocha. Nauczony wcześniejszym skąpstwem, bo kto to widział kupować oponę za 25 zł, zażyczył sobie wypasioną oponę.

Wojciech zaproponował Panaracer Fire XC Pro, a Roch zgodził się z Wojciechem. W końcu są większe szanse, że Panaracer jest odlewany przez wypoczętego Chińczyka. Po powrocie do domu Roch założył oponę, napompował koło i wyruszył przed siebie.

Pojechał na Repty żeby przetestować nowy nabytek. Okazało się, że ta opona to prawdziwa glebowgryzarka. Przyczepność doskonała jednym słowem wypas.

Na asfalcie trochę "szumi", ale to akurat nie przeszkadza Rochowi ponieważ z krzaków nie ma zamiaru wyjeżdżać.

Na tym koniec dzisiejszej notki. Jutro pewnie wypad w Dolomity żeby sprawdzić oponkę w warunkach bardziej błotnych.

Roch pozdrawia Czytelników.

wtorek, 17 czerwca 2008

Po burzy

Wszyscy, którzy śledzą blogowe poczynania Rocha zauważyli zapewne, że wczorajsza aktywność była zerowa. Winę za to ponosi burza, która rozszalała się nad Rocha blokiem i nie tylko. Na pierwszy ogień poszła sieć, która padła i już do rana nie podniosła się. W międzyczasie deszcz przeszedł w grad, wiatr wezbrał na sile. Wszystko zostało zarejestrowane na krótkim filmie, który można znaleźć na końcu dzisiejszej notki.

**** Dziś jednak wszystko wróciło do normy. Nawet sieć została szybko naprawiona i Roch był ponownie online. Popołudniu Roch wybrał się na rower. Pojechał do Adventure, aby zarezerwować czas na dociągniecie nowego koła. Okazało się, że czas zawsze jest i Roch może przyjechać kiedy tylko chce.

Później Roch pojechał na Pniowiec i wrócił lasem dzięki czemu wyglądał jak potwór z bagien, a raczej z błota. W domu niezbędne okazało się oczyszczenie z błota i można było kontynuować pomykanie na rowerze. Na Reptach podobna sytuacja i po raz drugi Roch został pokryty błotem.

Na zakończenie szybki lans rynkiem, ale ludzie zachowali spokój i nikt nie uciekał. W domu Roch ponownie oczyścił się z błota i zszedł na dół przestawić Megi. Niestety pojawił się nowy "kierowca", który ma problem z parkowaniem i dzięki temu Roch już raz miał przestawione lusterko.

Drugie przestawienie lusterka mogłoby się źle skończyć dla "kierowcy".

Na zakończenie obiecany film (kto zgadnie co leci w TV?):


Roch pozdrawia Czytelników.

niedziela, 15 czerwca 2008

Odpoczynek połączony z relaksem

Po wczorajszych Jurajskich wojażach Roch nie mógł się ruszyć. Mięśnie bolały strasznie, ale w ciągu dnia zostały w miarę rozruszane i popołudniu można było iść na rower z Nosiem. Jednak Roch nie mógł szaleć bo nogi co chwilę go hamowały.

Wypad na Pniowiec i tam odpoczynek na mostku w towarzystwie napoju musującego. Po powrocie obiad w budce z hamburgerami i wizyta w parku. Roch jednak nie mógł dalej pedałować i odstawił rower do domu. Powstał plan zakupu przez Rocha pompki, którą miałby wozić z sobą.

Wizyta w markecie zweryfikowała plany ponieważ okazało się, że tą pompką można robić wszystko tylko nie pompować koło. No więc pieniądze przeznaczone na pompkę zostały zainwestowane w Zlatopramena. Nie ma to jak czeskie piwko, a nie jakieś produkty "piwopodobne".

I na tym zakończył się leniwy dzień Rocha.

P.S: Warto zobaczyć i posłuchać:
Smolik feat. Mika - 0m


Roch pozdrawia Czytelników.

sobota, 14 czerwca 2008

Udało się! Jura zaliczona.

Rano Roch zszedł na dół, zapakował się do samochodu z rowerem i ruszył do Koyota, z którym mieli jechać na Jurę. Jednak przypomniał się, że z parkingu nie zabrał koła, a bez tego trudno jeździć na rowerze. Szybko wrócił się i zabrał zgubę, jeszcze tam leżącą.

Na miejscu Roch poskładał rower i można było ruszać w Jurę. Pogoda doskonała, nie za ciepło, ale nie za zimno. Wiaterek nie pomagał w jeździe, ale też nie przeszkadzał. Ot wiał sobie nienachalnie. Po półtorej godziny były już pierwsze oznaki Jury. Zaczęły się strome i długie podjazdy. Zaczęły się także problemy z oznakowaniem szlaku.

- No patrz Rochu, musimy zielonym jechać - Powiedział Koyot.
- No widzę - będę wypatrywał oznaczeń - Odpowiedział Roch.

Jednak część z nich była wyblakła i nie wiadomo było, czy to zielony, czy niebieski. Jednak nikt się nie poddawał i już po chwili pojawiły się jakieś zabudowania. Pełni nadziei, że Żarki są już na wyciągnięcie koła pedałowali przed siebie.

- Kurna, jechaliśmy tędy - Powiedział Roch.
- Zdaje Ci się, tutaj wszystko wygląda tak samo.. - Odpowiedział Koyot.
- .. zresztą słońce mamy z plecami, a pedałujemy pod górę - Powiedział po chwili.

Przyjąwszy to za pewnik Roch zamilkł, ale coś mu nie dawało spokoju. W końcu Koyot zatrzymał się.

- Kur*a, masz rację. Wracamy - Odpowiedział.

Z powrotem też było pod górkę, a słońce mieli za (na plecach) plecami. Drugie okrążenie było podobne. W końcu wjechali w boczną ścieżkę i wydostali się z tego trójkąta bermudzkiego. Jednak wpadli z deszczu pod rynnę.

Wyjechali na ładnej, zielonej polance. Problem w tym, że było kilka ścieżek, a wszystkie prowadziły do wody lub kończyły się gdzieś w połowie.

Pojawiły się propozycje żeby spróbować na Mojżesza przejść przez wodę, ale szybko zostały odrzucone. W końcu Koyot wypatrzył groblę, na którą trzeba było się dostać. Powrót tą samą trasą, ale znowu woda. Będąc zdesperowanym Roch chciał zakrzyknąć do wędkarza jednak Koyot w porę zareagował bo nie wiadomo jakby wędkarz zareagował na spłoszenie ryb.

Po długich poszukiwaniach w końcu udało się dojechać do Żarek. Samo poszukiwanie drogi zajęło 20 kilometrów. W Żarkach postój, nawodnienie się i dalej w drogę. Do Mirowa. Tutaj już poszło gładko i w końcu pojawił się Mirowski Gościniec, którym dojechali pod sam Mirów.

W oddali stoi zamek, a bliżej knajpa.

Po dłuższym oczekiwaniu w końcu pojawił się upragniony obiad. Słuszna porcja frytek wraz z bliżej nie określoną kiełbasą i jakaś sałatka.

A na deser słynne pierogi. Na drugi deser lody truskawkowe, a na trzeci deser Big Milki. Najedzeni do granic możliwości zaczęli planować drogę powrotną. Plan był prosty - jak najszybciej do domu, ale Gościńcem Mirowskim.

Plan udało się zrealizować w stu procentach. Roch zaliczył jeden kryzys, mięśnie płonęły, oddechu nie było, a przed oczami pojawiło się czterech Koyocików, ale po odpoczynku wszystko wróciło do normy.

Wypad należy uznać za wielce udany i trzeba trzymać kciuki za jego powtórzenie.

W sumie kilometrów wyszło 112 w czasie 4 godziny 42 minuty ze średnią prędkością 24 km/h choć zdania są podzielone.

Roch pozdrawia Koyota i dziękuje mu za wspaniały, doskonały i wypasiony (jak zawsze) wypad.

Zdjęcia z wypadu można oglądać w albumie Jura i w serwisie Picasa

I na koniec rodzynek, czyli Roch z pierogiem:

piątek, 13 czerwca 2008

Jura. Podejście drugie.

Już jutro kolejna próba zrobienia jakiegoś Prawdziwego Cross Country (TM). Pierwsza zakończyła deszczową klęską. Jutro ma być inaczej, a to dlatego, że wszelkie prognozy pogody wskazują na to, że będzie bezdeszczowo. Na wszelki wypadek Roch sprawdził na kilku niezależnych serwisach pogodowych w tym także zagranicznych.

Jeśli jednak spadnie deszcz to Roch uwierzy w ogólnoświatowy spisek meteorologów mający na celu ograniczenie wyjazdu w Jurę do minimum. Niemniej jednak Roch jest dobrej myśli, a po konsultacjach z Koyotem pierwsze plany co do trasy się pojawiły.

Jednak to będzie ogłoszone w jutrzejszej - oby Jurajskiej - notce.

Na dziś Roch kończy pisanie bo trzeba oszczędzać siły na jutro. Rower również był minimalny tak żeby dotrzymać kroku (hmmm obrotu korby?) Koyotowi, który intensywnie trenuje.

Do jutra.

Roch pozdrawia Czytelników.

czwartek, 12 czerwca 2008

Kolejne plany

Zbliża się ponowna próba wyskoczenia w Jurę. Tym razem plan został zmodyfikowany i teraz sobota jest planowanym dniem wypadu, tak żeby w zapasie mieć niedzielę. Jednak wszelkie znaki na niebie i ziemi, a dokładnie wszelkie prognozy pogody mówią, że w sobotę będzie lało.

No cóż - jak będzie to się okaże w sobotę o godzinie 730.

Jednak dziś było w miarę pogodnie, nie licząc kilku chmurek, które straszyły deszczem. Roch wybrał się na przejażdżkę w okolice Rept i Dolomitów. Trzeba było przetestować koło jak spisuje się w warunkach bojowych. Na skromne Rochowe oko wszystko wygląda dobrze, jednak na 100% będzie wiadomo jak obręcz dotrze się z klockami.

Po powrocie do domu Roch długo zastanawiał się, czy ponownie wychodzić na rower, ale w końcu przemógł się i wyskoczył "na chwilkę" na rower. Owa "chwilka" obejmowała Pniowiec laskiem. W drodze powrotnej spotkał MEwkę, która rączo pedałowała w stronę domu.

Chwilę pogadali i rozjechali się w przeciwnych kierunkach. Roch zaliczył jeszcze lans po mieście i zmarznięty wrócił do domu.

To chyba na tyle.

Roch pozdrawia Czytelników.

środa, 11 czerwca 2008

Zawrócony

Od rana "coś" podpowiadało, że nie warto wychodzić na rower bo zacznie padać. Jednak Roch nie wierzył w te podpowiedzi i zaraz po obiedzie poszedł pojeździć. Nagle zerwał się wiatr, przywiał chmury, zrobiło się zimno i zaczął padać deszcz.

Roch wrócił do domu cały mokry, zrobił kawę i zajął się programowaniem. Po jakiejś godzinie przestało padać, znowu zrobiło się ciepło (na prawie), wiatr ustał, chmury gdzieś poszły. I teraz co tu robić? Z jednej strony Roch nie chce ryzykować drugiego deszczu, a z drugiej strony trzeba by poprawić te marne 3 kilometry, które Roch z trudnością zrobił.

Póki co Roch ma czas na podjęcie decyzji. Najwyżej odbędzie się lans miastem, a nie poważne rowerowanie.

Chyba pora kończyć.

Do następnego wpisu.

P.S: Właśnie się rozpadało. Dylematy Rocha zostały rozwiane.

wtorek, 10 czerwca 2008

Zakupy połączone z nauką

Wszystko zaczęło się w okolicach godziny 1300 kiedy do Rocha zapukał kurier z przesyłką. W szczelnie owiniętym pudełku leżała całkiem nowa piasta. Roch już wiedział, że nadszedł ten dzień, w którym zostanie złożone nowe koło.

Zaraz potem udał się do Adventure żeby skompletować resztę koła i powierzyć zaplecenie fachowcom. Jednak, pomimo piwnej zachęty, ogrom pracy spowodował, że koło najwcześniej będzie jutro rano. Roch nie dawał za wygraną - powiedział, że szybko się uczy i chętnie pozna sposób zaplatania koła.

Woj zdradził tajemnicę i chwilę później Roch sprawnie zaplatał koło. Okazało się, że algorytm zaplatania koła jest banalny. W skrócie wygląda to tak, że wkładamy w pastę co drugą szprychę łebkiem do wewnątrz, a drugi koniec wkładamy w co czwarty otwór w obręczy, potem skręcamy piastę i uzupełniamy szprychy łebkami do zewnątrz.

Czynność śmieszna w swojej prostocie. Po dwudziestu minutach, fachowiec w zaplataniu, Roch uporał się z kołem i można było centrować. Tego już dokonał Woj, który idealnie wycentrował koło. Zaznaczyć warto, że Roch zaszalał i kupił szprychy Sapim Black przez co lans jest jeszcze większy niż na zwykłych szprychach.

O finansach nawet nie warto pisać ponieważ Roch "lekko" nie zmieścił się w planowanym budżecie, ale czego to nie robi się dla swojego rowerka.

Jazda testowa na nowym kole przebiegła doskonale. Początkowo hamulec strasznie piszczał, ale to normalne kiedy obręcz dociera się z klockami. Hamulce zatrzymują Rocha w miejscu, nic nie lata, ani nie skrzypi. Cód miód, ale za tą kasę to nie może być inaczej.

Kilometrów wyszło tylko 30, ale to dobrze - nogi Rocha muszą odpocząć.

A koło prezentuje się tak:

Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Wszystko od początku

Wraz z nowym tygodniem Roch miał nadzieję na to, że w końcu coś przestawi się w Rochowej głowie, jakaś zapadka zostanie otwarta i nogi przestaną generować gigantyczne dystanse. Jednak nic z tego. Nie dość, że kilometry nadal szybko pękają to i wzrasta prędkość średnia. No cóż - z Rochem dzieje się coś (nie) dobrego, ale póki co nie ma się czym przejmować.

Dziś Roch pojechał na Dolomity jednak słońce, które niemiłosiernie prażyło zmusiło Roch do powrotu. W domu zabrał się za rozkręcanie starego koła, tak żeby odzyskać jak najwięcej szprych i nypli. Okazało się, że odzyskane zostały wszystkie elementy poza obręczą, która poszła na śmieci.

Po pomyślnym odzyskiwaniu Roch wyjechał na rowerową przejażdżkę. Spokojnie pojechał lasem - wiadomo w cieniu - na Pniowiec i z powrotem. Później jeszcze Repty i można było wracać do domu. W sumie wyszło 56km, czyli już standard.

Dziś będzie krótko. A co!

niedziela, 8 czerwca 2008

Świerklaniec to nie Jura, a Chechło to nie Mirów

Z samego rana pogoda zrobiła wielkiego psikusa i rozpadało się. Było to znak, że długo planowana Jura znowu musi został przełożona bo w deszczu to nie przyjemność. Jednak popołudniu zaczęło się przejaśniać i można było uskutecznić jakiś wspólny wypad.

Miejsce spotkania Roch i Koyocika to Świerklaniec. Ze Świerklańca udali się na Chechło, gdzie musieli schować się przed deszczem pod namiotem. Przy okazji zakupili napoje musujące i śledzili - o ile nikt nie zasłaniał telewizora - mecz. Napoje musujące mają to do siebie, że powodują mały głód.

Dlatego szef kuchni polecił zapiekanki. Teoretycznie zrobienie takiego przysmaku nie trwa dłużej niż zamknięcie mikrofali i ustawienie jej na 3 minuty.

Ale - jak to w porządnych restauracjach - tutaj szef kuchni osobiście zbierał grzyby na zapiekankę. Później pewnie zatrzymały go obowiązki służbowe, ale w końcu można było powiedzieć, że były gotowe. Szef kuchni wyniósł je, po dobrych 20-u minutach, i pokazał całemu światu.

Jednak Rochowi było mało. Z wielkim niepokojem podszedł i powiedział, że chce jeść. Szef kuchni bez słowa zniknął na 10 minut w swoim królestwie.

W końcu upragniony posiłek zagościł w Rochowych dłoniach, a po chwili także w ustach. Zapach rozszedł się po całym namiocie, aż wszyscy zaczęli patrzeć na Rocha, który delektuje się przysmakiem.

Najbliżej Rocha siedział Koyocik, który sącząc napój co chwile spoglądał na frykasa, któego Roch konsumował, aż w końcu nie wytrzymał i rzucił się na Rocha. Po krótkiej "wojnie" Roch skapitulował i oddał frykasa Koyocikowi, który wgryzł się w niego niczym tygrys w soczystą antylopę.

Wszystko to zostało zarejestrowane przez aparat Rocha, a teraz opublikowane na blogu. Polujący Koyot prezentuje się następująco:

Kończąc Roch pozdrawia Koyota i pozostałych czytelników.

sobota, 7 czerwca 2008

Odpoczynek

Nastała sobota i Roch zrobił sobie przymusowy odpoczynek. Nie dlatego, że jest zmęczony, ale dlatego, że jutro jest dzień wypadu na Jurę. W końcu udało się trafić w taki dzień, aby wszystkim pasowało. Wszystkim, czyli Koyocikowi i Rochowi.

Niestety zarówno Reed jak i Michał mają obowiązki służbowe, które uniemożliwiają im Jurajskie pedałowanie. Plan jest bardzo prosty: wizyta w Mirowie na pierogach i powrót do domu. Przewidywany dystans to około 100km, ale jest na to cały dzień więc nie będzie problemu.

Oby tylko pogoda dopisała bo ostanie prognozy wróżą jakieś nieprzewidywane opady deszczu, a taka jazda nie jest żadną przyjemnością.

Na tym chyba Roch zakończy pisanie dzisiejszej notki. AAA by zapomniał: wczorajszy zakład z Sylwią, że pójdzie z Rochem na rower jest nadal aktualny. Roch już czuje smak wygranej, ponieważ obstawił, że nie pójdzie z nim na rower.

I na tym definitywnie koniec. Do jutrzejszej wieczornej notki :)

piątek, 6 czerwca 2008

Rochu! To już jest nudne!

Aby napisać dzisiejszą notkę Roch będzie musiał nieźle się nakombinować. Bo jak tu pisać o tym samym co przez ostatnie kilka dni? Niestety, dziś też będzie o pięćdziesiątce, którą znowu wskazał licznik Rocha. Powoli ów licznik zaczyna się wypalać w miejscu, które nieustannie wskazuje pięć.

Dzisiejsza wycieczka, bo chyba już tak można pisać o dystansie pięćdziesięciu kilometrów, obejmowała Pniowiec i Repty. Powrót obowiązkowo lasem bacznie patrząc pod koło, czy czasem jakiś zaskroniec nie wygrzewa swojego ogona na słońcu.

Po powrocie do domu Roch zasiadł na balkonie z komputerkiem na kolanach i rozpoczął zakupy. Piasta została kupiona teraz trzeba czekać, aż kurier przyjedzie i można składać koło. Po otrzymaniu potwierdzenia można było ruszać w dalszą drogę.

W międzyczasie Roch spotkał MEwkę i Sylwię lansujące się "na mieście".

- Ufff, zagadam się to nie będę jeździł - Pomyślał usiłując się zatrzymać.

I faktycznie, z 45 minut Roch plotkował, o wszystkim co jest żółte (4:1 dla Rocha), z Sylwią. Później spojrzał na zegarek i pomyślał, że już nie da rady zrobić jakiejś sensownej wycieczki. Po chwili okazało się, że Roch był w strasznym błędzie.

Przejazd Nowym Chechłem i powrót Chechłem zaowocował kolejnym dystansem. Czasem Roch zastanawia się, czy pedałując nie przekracza bariery czasu.

Uff.. jakoś wyszło, a jak to już do Was należy ocena.

czwartek, 5 czerwca 2008

Precz z pięćdziesiątką!

Od rana Roch zastanawiał się, czy dziś też nogi zaczną szaleć, czy może odmówią dalszego pedałowania. Cały podekscytowany zszedł na dół i zaczął od wizyty w Adventrue. Tam się okazało, że piasty nadal nie ma i prawdopodobnie nieprędko będzie.

- Cóż począć - Pomyślał Roch i wsiadł na rower.

Pedałując wśród krzaków dojechał na Dolomity. Tam napadł go wspaniały pomysł. Przecież się sklepy internetowe, w których można kupić prawie wszystko. Po krótkiej przejażdżce po Dolomitach wrócił do domu i, przy kawce, rozpoczął przeglądanie zasobów Sieci. W końcu znalazła się odpowiednia kandydatka, w sensie piasta. Mail z zapytaniem, czy produkt jest dostępny "od ręki" został wysłany pozostaje czekać na odpowiedź.

Jeśli będzie to Roch stanie się posiadaczem baaaardzo kooltowej i obrzydliwie snobistycznej piasty. Po tym sukcesie Roch nie mógł się powstrzymać przed pójściem na rower. Pedałując na Pniowiec rozmyślał jak to jego nowe koło będzie wyglądało. Nim się obejrzał był już na Reptach. Z obawą spojrzał na licznik.

- Ufffff.. - Odetchnął ciężko.
- .. nie ma 50 kilometrów.. - Wyraźnie się ucieszył.
- .. tylko całe 63 kilometry - Powiedział uśmiechając się pod nosem.

Z nieukrywanym zachwytem wrócił do domu i zasiadł do pisania kolejnej notki z codziennego zmagania się z własnymi słabościami.

Roch pozdrawia Czytelników.

P.S: 60km to nie 50.

środa, 4 czerwca 2008

A nogi same go poniosły

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że dziś Roch nie zaliczy jakiegoś większego dystansu. Ciężkie, granatowe chmury wisiały nad Rochem i od rana straszyły deszczem. Pełen nadziei na jakiś mały wypad Roch wyszedł na rower. Pojechał do Adventure dowiedzieć się co z zamówionym kołem i dlaczego piasta tak długo idzie.

Wyszło na to, że Roch pojedzie jutro do Chorzowa i tam spróbuje kupić wymarzoną piastę XT i zawiezie do Chłopaków celem zaplecenia koła. Z Adventure wrócił do domu i tam zrobił sobie kawkę. Sącząc ją czytał wiadomości, sprawdzał pocztę, konsultował się z Promotorem.

W okolicach godziny 1800 Roch wybrał się na wieczorną przejażdżkę. Chmury nadal straszyły deszczem, a więc Roch nie planował szaleć z kilometrami. Jednak mnogość rowerzystek na drodze do Pniowca spowodowała, że nogi same go niosły. Roch nie potrafił opanować oszalałych nóg, które coraz mocniej naciskały na pedały.

Jedna z owych rowerzystek tak Rochowi wpadła w oko, że chciał zawracać, ale nogi nie pozwoliły na to. W końcu znalazł kawałek placu żeby zawrócić i już pędził w kierunku owej rowerzystki. Nogi nie przestawały szaleć, a rowerzystki ni widu ni słychu. W końcu na horyzoncie pojawiła błękitna plamka, która mogła być ową rowerzystką.

Po krótkiej chwili już był obok niej, ale nogi nie słuchały rozkazów mózgu i nadal naciskały na pedały. W końcu przestały i Roch mógł odpocząć. Jednak wraz z opanowaniem nóg Rochowi odłączył się aparat mowy. Po dłuższym rozruchu w końcu zadziałał i udało się nawiązać konwersację. Na zakończenie Roch próbował wydobyć numer od rowerzystki, ale ostrożna nie chciała go udostępnić.

Jednak powiedziała, że jeździ o stałej godzinie i stałą trasą. Wystarczy zaczaić się i w lasku i, oczywiście przypadkowo, spotkać się na trasie.

Później nogi ponownie zaczęły szaleć i ponownie zrobiły więcej niż 50 kilometrów. Chyba trzeba się przyzwyczaić, że minimum na ten sezon to 50 kilometrów i ani metra mniej.

Tak, czy inaczej Rochowi opłacił się wyjazd.

Roch pozdrawiam Czytelników.

wtorek, 3 czerwca 2008

Mniej Rochu, mniej!

Początkowo Roch chciał sobie odpuścić dzisiejszy wypad. Tłumaczył to sobie tym, że od dwóch dni nie schodzi poniżej 50 kilometrów, a nogi muszą odpocząć. Z tym założeniem ruszył przed siebie. Początkowo realizacja planów szła gładko. Delikatnie naciskał na pedały, płynął jednym słowem.

Cały plan zaczął się sypać gdy zobaczył przed sobą długi, prosty i równy odcinek drogi prowadzącej na Pniowiec. Uzależnienie od bólu mięśni wzięło górę i Roch pomknął niczym kundel za Rochową łydką. Wracając lasem zauważył wygrzewającego się zaskrońca. Ominął go szerokim łukiem i pomknął dalej od czasu do czasu spoglądając za siebie, czy zaskroniec nie rzucił się w pościg za Rochem.

Po powrocie do domu Roch zrobił sobie kawę i zasiadł, na godzinkę, do komputera. Sprawdził pocztę, poczytał wiadomości i wrzucił nową partię muzyki do mp3grajka. W ten sposób zaplanował sobie wieczorny wypad, który również miał być czysto rekreacyjnym.

Tym razem Repty i tamtejsze ścieżki, ale widząc kręte, ciasne i pokryte korzeniami boczne ścieżki Roch nie mógł się powstrzymać i skręcił w prawo wjeżdżając w najbliższą ścieżkę. I tak oto plany jakiegoś delikatnego, mało męczącego wypadu dwukrotnie wzięły w łeb.

Żeby było weselej dziś ponownie nie udało się Rochowi zejść poniżej 50 kilometrów. Jeszcze niedawno narzekał, że nie potrafi zrobić większego dystansu, a teraz zaczyna narzekać, że krótkie dystanse mu nie wychodzą.

Dzień zakończony wynikiem 55 kilometrów ze średnią 23km/h.

Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

Ostry czerwiec

Jak słusznie zauważyła Salve! w swoim komentarzu Roch nie opublikował statystyk za maj. Czym prędzej to naprawia i publikuje osiągnięcia rowerowe w cyfrach:

Maj_2008.pdf

Dla osób nieklikatych: w maju udało się przejechać 902 kilometry w czasie 49 godzin 30 minut ze średnią 16,86km/h.

Roch przeprasza za opóźnienie, ale musiał się uporać z formułami w rozrastającym się arkuszu. Jedno się poprawi to dziesięć innych komórek się posypie.

****
Dzisiaj Roch nie przemęczał się dlatego, że wczoraj zostało zrobione 67 kilometrów, a więc dzisiaj można było sobie odpuścić. Na początek wypadu Roch pojechał na Repty i tam przejechał kilka razy trasę wczorajszych zawodów. Większego zmęczenia Roch nie doznał, ale kilka podjazdów dało się we znaki.

Z Rept - tradycyjnie już - na Pniowiec i powrót laskiem pachnącym, zielonym i szumiącym. Tak, to oznaki tego, że wiosna (lub lato) zadomowiła się na stałe i będzie coraz ładniej. Dodatkowym atutem są truskawki, którymi od trzech dni żyje Roch. Śniadania i kolacje to truskawki i nic innego. Trzeba korzystać póki są szczególnie, że Roch to truskawkowy chłopak.

Kilometrów dziś wyszło mniej niż wczoraj - tylko 55 (przez dwa dni czerwca 123km). Towarzyszyła Rochowi muzyka, raczej smętna bo tak jakoś dziś się czuje, mimo pachnącego lasu, czerwonych truskawek i udanego roweru. Najlepiej nastrój Rocha obrazuje ballada:

Metallica - The Unforgiven


Roch pozdrawia Czcigodnych Czytelników.

niedziela, 1 czerwca 2008

Ludzi masa

Po spożyciu obiadu cała trójka ponownie umówiła się na rowery. Peleton w składzie Michał, Nosiu i Roch pedałował w kierunku Chechła, ale na miejscu okazało się, że ludzi jest tyle, że nie ma gdzie usiąść. Pojawił się pomysł wypadu na Świerklaniec. Na miejscu okazało się, że ludzie przeszli z Chechła na Świerklaniec.

W końcu całą trójka udała się na Bunkier, gdzie w końcu mieli spokój. Można było się zrelaksować odpocząć od pedałowania, a nawet zobaczyć dziewczynę, która jechała na GT Avalanche 3.0. Roch chciał wrócić po rowerzystkę, ale już jej nie było. I tak Roch zmarnował kolejną okazję.

Na zakończenie wypada napisać, że dystans wyniósł 67 kilometrów. Z zawrotną średnią - w porywach 30km/h!.

Na całkowite zakończenie fotka całej trójki. Niech ona będzie całą esencją wieczornej notki:

Krótka relacja z zawodów

Punktualnie o 1100 Roch zameldował się na starcie. Wraz z Rochem zameldowali się także Michał i Nosiu. Cała trójka wjechała dostojnie na start i zaczęła wyłapywać co poniektórych znajomych. Stawiła się cała rowerowa brać.

Pierwsi wystartowali najmłodsi, którzy mieli do pokonania jedną pętle o długości 3,5 kilometra. Roch z Michałem pojechali za nimi.

- Kategorie pomyliliście - Powiedział Zbyszek.
- No tylko w tej mamy szanse wygrać - Odpowiedział Michał.

Okazało się, że nie tylko Roch i Michał jechali. Na trasie znaleźli się także Adaś i Marek, którzy pilotowali najmłodszy peleton. Roch z Michałem i Nosiem zamykali tyły pilnując żeby żaden zawodnik nie został w tyle.

Tym, którzy obiecali jakąś łapówkę trochę się pomagało, tak żeby nie odstawiali za bardzo od reszty dzieciaków. Zabawa całkiem miła, ale to w końcu Dzień Dziecka.

Końca zawodów nie doczekali - cała trójka pojechała na Dolomity i Suchą Górę gdzie ścigali się z ptakami i innymi ślimakami.

A popołudniu prawdopodobnie drugi etap - wszystko zostanie skrzętnie wynotowane przez Rocha.

P.S: Na koniec - piękny Lefty: