Od dawna Roch z Koyocikiem planowali wypad na sławne pączki z Paniowca. Dziś udało zrealizować te plany. Spotkanie nastąpiło w okolicach drogi wewnętrznej PKP, z której to tylko kawałek do pączków. Koyocik przez całą drogę wyczuwał owe pączki jednak na miejscu nastąpiło rozczarowanie.
- Poproszę pięć pączków.. - Zaczął Roch.
- Pączki dopiero od 1920 - Pani sprowadziła Rocha na ziemię.
Pozostało czterdzieści minut do godziny zero. Koyocik z Rochem zajęli strategiczne miejsca zaraz przy wydawalni pączków tak, aby być pierwszymi, którzy dobiorą się do tych rarytasów. Czas dłużył się, co rusz przychodzili jacyś tubylcy, którzy coś tam wynosili.
Roch nie mógł zdzierżyć tej sitwy lub tajemniczego układu, który trzymał w swoich szarych łapskach pączki. W końcu Roch ustawił się do kolejki i z cierpliwością czekał, aż nadejdzie jego kolej. W końcu stał twarzą w twarz z całkiem ładną panią, nazwijmy ją pączusiem.
- Co dla pana - Zapytała pani Pączuś.
- Zostań moją żoną.. - Pomyślał Roch.
- ..yyy pięć z czekoladą i dwa z posypką - Nie przemógł się.
Pani zapakowała pączusie i dała Rochowi.
- Spędziłbym z Tobą resztę życia - Pomyślał Roch odbierając pączusie.
- yyy dziękuję - Znowu nie przełamał się.
Koyocik zatopił się w pączusia i stwierdził, że to jest to. Roch myślał to samo. Taki pączuś to jest to co Roch i Koyocik lubią. Droga powrotna była ekspresowa - po takiej bombie kalorycznej nie można było jechać wolno. Wnet znaleźli się w Miasteczku Śląskim gdzie umówili się na kolejny pączkowy wypad. Dla takiej pączusiowej Pani warto jechać dziesięć kilometrów.
Roch pozdrawia Koyocika i pozostałych Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz